wtorek, 4 kwietnia 2023

MS Insignia (dla K.)

 


Postaram się to wyjaśnić najprościej jak się da, a więc przez przypowieść. Fale nas bujają i patrzymy się bezmyślnie w horyzont, jest nam miło i przyjemnie. Litery są tu jednak nadal białe, a tło czarne, więc trudno się Tobie czyta. Mimo to… nadstaw teraz uszu ponad szum oceanu…


A więc było to tak. Dawno temu, za siedmio górami i siedmioma morzami, a więc tam dokąd właśnie zmierzasz na statku zwanym Insignia, pewien handlarz postanowił dać upust swojemu gniewowi. Jego dzieci, dwaj synowie, zamiast pomagać mu z interesami, całe dnie spędzali w otoczeniu niejakiego Buddy. Handlarz wziął więc kij i poszedł w miejsce gdzie ten przebywał wraz ze swymi uczniami. Kiedy doszedł na miejsce zgromadzenia, odkrył, że Budda i jego naśladowcy bezczynnie siedzią w pozycji kwiatu lotosu, medytując bez słowa. Nie mógł pojąć, że można spędzać czas aż tak bezproduktywnie. Jednak święta bliskość Buddy pozbawiła go animuszu. Nie użył kija jak zamierzał i nie był wstanie nic wypowiedzieć - całkowicie zaniemówił. Więc napluł jedynie Buddzie w twarz i uciekł jak tchórz. Handlarz tej nocy nie mógł spać i całą noc bił się z wyrzutami sumienia. Doszedł do wniosku, że opluł świętego męża. Następnego dnia wrócił skruszony w miejsce gdzie Budda udzielał nauk i prosił o wybaczenie. Budda jednak odrzekł: „Nie mogę ci przebaczyć”. Wśród jego uczniów podniósł się szept zdziwienia. Ich mistrz, najbardziej empatyczna istota na Ziemi, odmówił przecież wybaczenia. Budda na to przemówił.


„Nie ma już dziś tutaj tego gniewnego człowieka, który napluł na Buddę. Nie ma także tutaj tego człowieka, który został opluty i mógł poczuć się urażony. Nie ma więc czego wybaczać. Jeśli Ci dwaj się spotkają, niech jeden pozdrowi drugiego. Niech jeden prosi o wybaczenie, a drugi niechaj mu odpuści. Jednak tu ich już dawno nie ma.”


sobota, 4 lutego 2023

Tłumaczenia (2)

 

Uważaj czego sobie życzysz, Wojciechu… Pamiętasz? Mówiłem Tobie wiele lat temu, że chciałbym dzierżyć statuetkę i ze sceny patrzeć w tłum, a przede mną mieć morze ludzi wpatrujących się jedynie we mnie. Oto minęły lata i jestem na uczcie u ambasadora z Caracas. Czekam aż wezwę mnie na scenę i zastanawiam się dlaczego nie pozwolili mi wybrać ostatniego posiłku. Pragnę bardzo niewielu rzeczy i statuetka nie znajduje się już na tej krótkiej liście. Wyprzedza ją o mile świetlne uprawa pomidorów, które może w tym roku nie będą zielone. Ostatecznie muszę wejść na to wywyższenie, wysłuchać peanów na moją cześć, a przecież tylko ja wiem jak bardzo zawiodłem, tak wiele razy. A potem wypowiedzieć słowa do mikrofonu. Słowa przemyślane, bo oto Izraelici, zeloci, Rzymianie, faryzeusze i Samarytanie mogą porachować mi kiedyś za to wszystko kości. Dobrane słowa to nauka na całe życie, a ja tyle wypowiedziałem już nietrafionych. Ta cała polityka jest mi obca i nie chcę tu być. Znam jednak cel, a tym jest rozmnożenie chleba i już nic ponadto. Następnego dnia budzę się i nie czuję się lepszy. Jedynie bardziej zmęczony. Więc tylko za to lubię się bardziej. Statuetka za dziesięć lat życia dla innych, ze złych powodów. Niechaj nikt tego nie pragnie. Cienka linia przebiega między egoizmem i altruizmem.


Dobra Bogini, Ty wiesz, że zaopiekuję się wszystkimi. Dlatego proszę Cię, żeby ktoś zaopiekował się mną przez jeden dzień.


A teraz tłumaczenia... Bo Corey krzyczy do mojego ucha w rozpaczy od dawna. Rozumiem jego intencje bez słów, ale tekst jest niedorzeczny i po angielsku. 


Na początku był chaos, więc nie miej mi za zle, 

Że odwołuję każdą obietnicę, którą wtedy złożyłem

Jak obliczyć środek masy wewnątrz tego potwora?

Cóż, jestem zmęczony poszukiwaniem wodzącego wektora

Moje wołanie o pomoc? Może najpierw to przeanalizujmy?

Bo kochasz mnie jedynie za to, jak nienawidzą mnie wszyscy,

A mówię to bez ujmy

No chodź, zobacz mą dysfunkcję

Co powiesz? Myślę, że zostawimy to otwarte na dyskusję


Kim ja jestem? I dokąd zmierzam?

Może patrzę w złym kierunku?

A może wypatruję jakiegokolwiek kierunku?


Zaszyty, pokryty bliznami i oswojony, na litość boską!

Spójrz no tylko mnie, jestem gloryfikowanym malkontentem

Ocalić mnie? Zachowaj to lepiej dla siebie

Wszystko, co muszę zrobić, to się poddać i wrócę do siebie

Mam dość bycia obiektem kosmicznego żartu, 

Którego nie łapię puenty

Bo oto milion ludzi ustawiło się w kolejce na mile,

By zobaczyć, jak moja wielka gęba zamyka się i przeprasza,

Stojąc we własnej mogile


To nie jest moja wojna

To nie jest moja walka

To nie jest moja rewolucja

To jest coś więcej

Ale to nie moje życie

wtorek, 24 stycznia 2023

Hominoidea

Och mój drogi, nie jestem Tobą. Myślę (choć to za dużo powiedziane), że jestem orangutanem, albo szympansem. W mym czerepie sznurek, a nie żadna szara masa. Ten właśnie sznurek łączy moje uszy ze sobą, tak, żeby nie odpadły od czaski. Jaka w tym radość! Patrzę. Oto kamień! Biorę go w dłoń. Z początku jest zimny, ale potem ogrzewa się od mojego ciała i staje się przyjemniejszy w dotyku. Czy ja także jestem przyjemny w dotyku? Jakże mnie to cieszy! Hop! Rzucam go z radości w górę! O nie... Stracę go na zawsze, pewnie wpadnie na księżyc i jestem smutny, choć nie wiem czym są planety oraz ich satelity. Jednak nie! Nieznana siła zatrzymuje go w pół lotu i wytraca jego impet. O! Teraz leci w dół, wprost do mnie. Kamieniu, witaj ponownie! Och, to boli. Kamień ląduje na mojej skroni, ale czuję ciepło. Płyn rozlewa się po mojej twarzy. W końcu dociera do ust. Cóż to za słodycz? Czy to ja tak smakuję? To za dużo na moją głowę, a w niej sznurek, bo oto czas uleciał nieuchronnie od tego urodzaju zdarzeń i słońce chyli się ku zachodowi. Promienie światła załamują się pod kątem na atmosferze, o której nie mam pojęcie, i wydobywają zachwycającą paletę barw. Och te róże, pomarańcze i czerwienie… A potem głęboki, ciemny błękit. I moja skóra nabiera tych barw i czuję się jednym z tym niebywałym zjawiskiem. Oto prawdziwy zachwyt godny tępego obserwatora wszechrzeczy. Po chwili tonę w mroku. Czy jestem całkiem sam?


Czy jestem… hej?

Już po wszystkim, możesz wyjść i się pokazać.

niedziela, 22 stycznia 2023

Solą w oku

 

Oto Yeshua patrzy na tłum ludzi zebranych nad Jeziorem Galilejskim. Bierze ostani głęboki wdech, uspokaja skołatane serce. Dostrzega wśród zgromadzenia Izraelitów, także faryzeuszy i Rzymian. Ma świadomość niewidocznej obecności zelotów, ze sztyletami ukrytymi pod szatami, ale gotowymi do użycia. Widzi także przybyłych obcokrajowców, bowiem ci stoją we własnych grupach. Ma głębokie poczucie obecności tylu sprzecznych interesów i historii. Wielu przybyło za tanią sensacją, z niepohamowanej ciekawości lub zwykłej nudy. Inni z nienawiści i oburzenia wobec jego filozofii. Są tu tacy, którzy pragnęliby wykorzystać go do swoich celów politycznych. Takich, bądź całkiem innych. Na końcu są ci, którzy pojawili się z potrzeby uzyskania nadziei i podniesienia na duchu lub zdrowiu. Wydawałoby się, że Yeshua przybył tu jedynie dla nich, ale zależy mu na wszystkich obecnych. Choć wie, że każde słowo będzie z dokładną kalkulacją wykorzystane przeciwko niemu, na niezbadane ilości sposobów, także wtedy kiedy jego już dawno nie będzie. W obliczu tłumu czuje się dojmująco samotny, jednak nikt, nawet uczniowie, nie pytają go nigdy o to, jak się czuje. Patrzy w niebo, następnie zamyka oczy i prosi w duchu o wsparcie sił potężnych i tajemniczych. Powietrze uchodzi z jego płuc i trafia w struny głosowe, zanim jeszcze ponownie uniesie powieki i ujrzy mnie gdzieś na krańcach tego zgromadzenia. W obszarpanych i brudnych łachmanach, od którego odsuwają się inni.


A teraz, bez względu na to kto kim jest, lub wierzy w co lub nie wierzy, a ma uszy, niechaj słucha, co rzecze Yeshua do tłumu.


Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. 
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. 
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. 
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. 
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. 
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. 
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. 
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. 
Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków, którzy byli przed wami. 

sobota, 26 listopada 2022

Korowód na dalszych planach

 


Jakże tu wysoko. I jakże tu cicho. Jakże jest mi się tu samemu. Choć tłum i gwar. Jakże nie ma tu komu sprzedać swej prawdziwej myśli. Jaka tu ważność być by mogła, ale jest tylko uważność dla obcych uczuć i słów.


Gdyby było dla mnie jeszcze cokolwiek do zdobycia, pokazania i udowodnienia. Ale przecież tu wysoko i droga się urywa. Więc co, komu i na co? Wszystko co miałem w sobie naprawić, prężąc na pokaz swoje muskuły w narcystycznym odruchu, zostało naprawione teraz po trzykroć. Dla pewności. Jeśli tylko mogę, cofam się więc za kurtynę. Po angielsku, a może jeszcze inaczej. Jednak pewnym krokiem, bo wypełnia mnie już tylko ocean spokoju i spotykając mnie znów kiedyś, nie poznałabyś, że to nadal ja.


Wolność kojarzy mi się z anonimowością. Z chatą wśród gór, gdzie tylko Ty i ja. Coś niemodnego, ja porąbałem drewno, a Ty upiekłaś placek. Albo na odwrót, choć nie jesteś dość silna by unieść polano, a mi czasem wychodzi zakalec. I obcy mogliby przysiąc, że to nuda na sto dwa. I tak by to było, aż w końcu jedno z nas by odeszło, chyba, że napisania końca naszej historii podjąłby się sam Bułhakow.


Och… Jak bardzo nie chcę iść na przedzie. Wykazywać się wciąż niedościgłą empatią, telepatią i telekinezą. I gdy tylko będę już mógł, zmylę ten korowód. Choć akceptuję, że może się to bardzo długo jeszcze nie udać i mimo wszystko wdzięczny jestem za swą swoją rolę w tym przedstawieniu. Bo jest ona zaszczytem. Choć trudnym do odegrania.

niedziela, 20 listopada 2022

Jaką jesteś ideą?

 

  • Nie mogę wszystkiego załatwić za Ciebie.
  • Ach tak?
  • Przecież zdajesz sobie z tego sprawę. Taki jest porządek rzeczy.
  • Zrozum… niektóre klątwy wpisane są aż do mojej pamięci komórkowej. Jak mam nad nimi zapanować?
  • Zadaj sobie pytanie: Jaką jestem ideą?
  • Salman mnie o to pytał, chwilę potem jak stracił oko z rąk muzułmańskiego ekstremisty…
  • Być może to pytanie jest zasadne.
  • I co przez to wskóram?
  • Kiedy poznasz swoje prawdziwe imię, uzmysłowisz sobie, że ono ewoluuje wraz z Tobą. Może być dane na zawsze, tylko jeśli trwasz w miejscu. Z pewnością jest tak, że klątwy dotykały ciebie w przeszłości. Lecz czy nosiłeś wtedy to samo imię, które nosisz obecnie? Czy będziesz nosił to samo imię, jakie nosisz teraz, za kolejną dekadę?
  • Nie sądzę. Wciąż idę. Prawie zawsze idę.
  • Tak i z pewnością jesteś zmęczony. Czy zamierzasz choć raz popełniać jeszcze te same błędy, które popełniłeś, a które wciąż w rezultacie tak cię obecnie ograniczają? Kiedy poznasz swoje prawdziwe imię, nie to, które wydaje się tobie, że znasz, wtedy wiele rzeczy zmieni się na twoją korzyść, a stare nazwy nie będę miały już takiego wpływu na nowe. Czy jesteś nadal tym samym Głupcem?
  • Nie sądzę…
  • Jaką więc jesteś ideą?
  • Jestem…

piątek, 11 listopada 2022

Wszystko co dojrzałe, pragnie umrzeć


To wiersz z rymami lub bez, w zależności jak się trafiło. Licentia poetica.


Załóż moje okulary i przejrzyj choć raz

Wiem, że nie nosisz, ale weź moje,

Przecieram dla Ciebie szmatką 

Bo teraz w końcu masz dla mnie czas

Tak, to istotne i nie jest to żart

Potrafię sobie bez nich poradzić przez chwilę 

Nie wpaść na ścianę i popaść w ruinę 

Może tego nie widzisz, lecz teraz proszę patrz


Ludzie są jak owoce


Kwaśni jak pigwy są niektórzy

Inni soczyści i słodcy jak jabłka, 

Kiedy się mienią po obfitej burzy

Ty chyba jesteś bardziej antyczna

Może więc jesteś owocem starym

Mojego poznania i zapomnienia

Za mało mówiłaś do mnie o sobie

Więc nigdy nie mogłem poznać prawdy o Tobie

Choć sam już nie wiem czy jeszcze muszę


Czy mogę?


Lecz teraz: czy widzisz to co ja widzę?

Ludzie są jak owoce, upadają z gałęzi kiedy ich pora

Nie płacz więc po nich, zaakceptuj ich czas


A jakim ja jestem owocem?


Pytał mnie będzie ktoś kiedyś może

Jak spędziłem tę wojnę o trudnej porze

Opowiem wtedy zgodnie z prawdą

Że byłem wtedy w lesie i spostrzegłem tygrysicę

Była głodna i wyczerpana

Z rozpaczy pragnęła zjeść swoje młode

Zwinąłem się więc w kłębek pod jej stopami

Z litości postanawiając jej oddać swe truchło


Na pożarcie


Me ciało jednak z szyfonu, a serce z kamyka

Zmarła więc tygrysica, a ja pozostałem rozdarty

Przez jej pazury i zęby, w ostatnim odruchu jej siły


Pozbierałem się wtedy na powrót 

Zszyłem i poszedłem dalej

Choć wszyscy byli martwi:

I młode, i tygrysica 

Oraz ja, który tylko udaję człowieka

I Ty, która w końcu masz dla mnie czas

Bo oboje jesteśmy już tylko duchami

Istotami z szyfonu, z kamykami pod splotami


Wszystko co dojrzałe, pragnie umrzeć


I także my, choć nie widzieliśmy

Już wieki temu rozkładaliśmy się wśród traw

I tylko jeszcze tu tylko jak duchy krążymy

Wołamy do siebie i zawodzimy