wtorek, 26 lutego 2019

Rozdział szósty: Notatnik


31.03.18

Życie oddziału rządzi się swoimi prawami. Jest rytm posiłków. A posiłki są bardzo ważne. Stanowią one rozrywkę, choć są zdecydowanie niesmaczne. Właściwie są ohydne. Ale jakie by miały być na Boga? Wszelkie pobyty w szpitalach powinny być odnotowane głęboko w naszej psychice jako wyjątkowo niesmaczne, tak aby odechciało nam się chorować. Nie jestem w stanie pisać nic sensownego na lekach. Gdzieś uciekło moje poczucie humoru. Inteligencja wypełzła uchem. Dominik terroryzuje cały oddział i odwiedzających. Mnie nikt nie rusza. Nikt nic ode mnie nie chce. Jak zwykle. Życie oddziału rządzi się swoimi prawami. Ma specyficzny rytm, a tabletki wydają cztery razy dziennie. Mam spierzchnięte usta. Wysuszone i spękane. Nie wiem czym mnie faszerują, ale jest to stan permanentnej bomby. Nie podoba mi się to uczucie braku czucia i nie wiem co jest lepsze lub gorsze. Być wyłączonym przez jedną trzecią roku, czy nie móc skupić myśli na niczym konkretnym? Może jutro mnie ktoś odwiedzi, a może nie. Chwilowo sens mojego pobytu tutaj mi umknął gdzieś w nieznanym kierunku. Po co tu jestem? Czy dlatego, że czuję się samotny i odrealniony? Nie wiem. Nie pamiętam. Ile z siebie będę pamiętał każdego kolejnego dnia zażywania leków? Cholernie nieprzyjemnie jest być otumanionym.

(...)

Teraz czuję się lepiej. Jestem na oddziale jedyną osobą, która czyta książkę. Reszta ludzi nie jest w stanie. Chcę być zdrowy. Ale czy w ogóle jestem w stanie BYĆ SAM zdrowy? Czy jestem w stanie czuć na lekach, albo czy jestem w stanie nie zapadać się w siebie. Oczywiście, chyba. Tylko jak? Jakoś na pewno.

01.04.18

Tak naprawdę nic nie napisałem tego dnia. Walka z lekami to bój o własny intelekt, o własną tożsamość. Mam świadomość tego, że ilość rzeczy, z których nie zdaję sobie sprawy, których nie rozumiem, jest nieskończona. Także i bez leków. Zmuszenie się do tego, żeby coś napisać, wiedząc, że jest to zaledwie nieskładna plątanina myśli. Pisanie dla pisania, sztuka dla sztuki, walka z lekami o swój intelekt, który jak wszakże największym wrogiem. No dobrze. Chciałbym coś opisać. Coś namacalnego, coś materialnego, co jednak miało miejsce. Wielkanoc. Nie jadłem śniadania wielkanocnego od lat. Może kiedyś wrócę do tego zwyczaju, natomiast teraz skupiamy się na tym bieżącym, ostatnim. Ale może... Mamy tu na oddziale ze czterdzieści łóżek i jest tu zwykle komplet. Miałem więc niemałe szczęście, a oprócz tego cynk od mojego psychiatry, że mnie przyjęli ot tak, po prostu. Oddział afektywny męski, ostatnie łóżko. Teraz trochę ludzi wyszło na świąteczną przepustkę, więc jest nas zdecydowanie mniej. Jest tu bardzo mało miejsca do spacerowania. Jeden bardzo długi korytarz, a z każdej jego strony znajdują się drzwi. Drzwi od sali chorych, lub też od pokoju lekarzy, lub też od świetlicy, lub też od jadalni, brudownika, pralni, łazienki, łaźni i tysiąca innych pomieszczeń takich jak ambulatorium, gdzie przeprowadzają amputację kończyn tym pacjentom, którzy są nadpobudliwi i zbyt szybko przebierają nogami, wycierając kafelki szpitalnego korytarz jak schody w sanktuarium, po których ludzie wchodzą klęcząc do cudownego wizerunku przenajświętszej Matki Boskiej, patronki wszystkich urodzonych pod czarną gwiazdą, namaszczającej zdrowe dzieci na ludzi objawiających w przyszłości jako dorośli niebywałe zdolności, składając za nie ofiarę na Grobie Pańskim z chorób psychicznych i płacąc ogromną cenę. Cenę te składali będą także z nimi ich bliscy. Wszystko mi się już pomieszało, ale jest to zdecydowanie wina końskich dawek leków różnej maści. Ale to jest dzisiaj. Wczoraj była Wielkanoc. Pacjenci (mniej ja) przygotowali stoły na korytarzu, wynosząc je wcześniej ze stołówki i ustawiając w równym rzędzie i układając na nich stroiki. Na stroikach zające z materiału, jajka ze styropianu i coś tam pewnie jeszcze co kładzie się do stroików, ale za nic co istnieje w świecie, nie przypomnę sobie co by to mogło być takiego. Wszyscy jedzą to co jest dane. Pani w okienku komunikuje: "Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy", po czym wszyscy ustawiają się w kolejce. Tego dnia są to zdecydowanie rarytasy. Chociaż nie do końca pamiętam. Było jajko na twardo, trzy skibki chleba, trzy plasterki szynki, biała kiełbasa, malutka, majonez i chrzan. Oraz, a jakże, w związku ze świętami otrzymaliśmy deser. A na deser babka i mandarynka. Dominik podczas śniadania na swoim telefonie puszcze piosenki Varius Manx ze starych dobrych lat dziewięćdziesiątych. Dzięki Bogu nie Akademię Pana Kleksa. Jestem spokojny. Może dlatego, że dają mi podwójną dawkę leków nasennych.

02.03.18

Myślę o ludziach. Nie boli mnie nic w duszy. Może i ja zmartwychwstanę? Podejrzewam, że wszystko jest możliwe. Boże. Albo dojdę do siebie i zacznę pisać na jakimkolwiek poziomie intelektualnym, albo mnie szlag trafi. Każda dnia mam nadzieję jednak czuć się lepiej. I nie mam nic więcej do powiedzenia.

Z obserwacji.

Pan Irbis. Nie mruga. Przychodzi do mnie by za chwilę odejść. Mówi "wszystko wiem". Tym prostym stwierdzeniem pragnie wyrazić swoje niewerbalne porozumienie z rozmówcą. Tak. Jest inteligentny, jednak refleks i odruchy ciała za tą inteligencją nie nadążają. A może odwrotnie? Trudno stwierdzić. Jest w okresie manii. Bije z niego ta nieskończona pewność siebie. Jest jednak miły w usposobieniu choć natarczywy w tym samym momencie. Mówi mi, że był wszędzie i widział wszystko. Hmm... dziadek nauczył go fotograficznej pamięci (cokolwiek by to miało znaczyć), a w młodości był wybitnym piłkarzem, mimo przeogromnej wady wzroku (minus osiem dioptrii). Uważa ojca za tchórza, ponieważ ten nie potrafi unieść ciężaru choroby syna. Mówi o sobie, że jest czarną panterą, która osiwiała. Chce żebym to wszystko zapisał na jego temat. Myśli, że jestem znanym redaktorem, który dobrowolnie zamknął się w psychiatryku, aby zdobyć materiał na artykuł, audycję i co tam jeszcze. Nie zaprzeczam niczemu co tu mówią na mój temat, ani nie potwierdzam. Tak jest bezpieczniej.

02.04.18

Czuję się lepiej. Myślę, że powoli się stabilizuję. Aczkolwiek wszystko może się jeszcze zmienić. Jest kilka kwestii, które mnie zastanawiają. Chodzi mi przede wszystkim o sprawność intelektualną. Oczywiście nikt tu nie przeprowadza na mnie lobotomii i każdej chwili mogę wszystko odstawić. I wtedy w całej krasie pojawią się moje emocje. A emocje mnie wyniszczają. Rozwiązaniem mojego problemu byłaby kwestia wymagająca wyłączenia części strefy emocjonalnej i przełączenia się na intelekt. Zrobienie z siebie czegoś na zasadzie zorganizowanego ludzkiego komputera z pewnym marginesem emocji. Problem pojawia się dlatego, że ja zdecydowanie chciałbym obdarzyć jeszcze kogoś emocjami. Ona lśni w świecie pełnym brzydactwa. Nadaje sens, kiedy wszystko zdaje się być nieistotne. Chciałbym żebyś to była Ty. Choć to wydaję się nieprawdopodobne by spotkać Cię w tym miejscu. Będę kopał w sobie. Aż coś poczuję.

04.04.18

Jest zawsze jedno wyjście. Pozostaję na obrzeżach wszystkiego co się dzieje. Nie wchodzę w żadną relację i obserwuję. Maluję obraz, prowadzę zapiski, czytam książkę, daję koncerty dla samego siebie na gitarze córki siostry przełożonej i obserwuję wszystkich. Nie angażuję się. Jestem. Ludzie przychodzą sami gnani ciekawością. Mówią mi o sobie. Ponieważ słucham. I nie mam tego wszystkiego w dupie. Choć trudno w to uwierzyć. Dominik siedzi od wczoraj w pasach.

Z obserwacji

Janusz. Były policjant i sympatyczny twardziel na emeryturze w urzędzie. Bezsenność, nadpobudliwość, nerwowość, najprawdopodobniej trauma po pracy. Komentuje sytuacje na oddziale, kwitując wszystkich, którzy mają zabandażowane nadgarstki: "Najgłośniejsza krowa daje najmniej mleka. Jak ktoś chce się zabić to po prostu to robi. Widziałem niejednego denata wiszącego na sznurze. Oni to robią bez ostrzeżenia. Raz miałem faceta, który rozpalił grilla dla swojej rodziny, a potem wyszedł na chwilę do łazienki. Dzieciaki zaczęły go szukać po pół godzinie. I znalazły. Powieszonego na pasku od spodni na klamce od drzwi kibla. Innym razem mężczyzna wrócił z nocnej zmiany do domu o czwartej rano. Żona przygotowała mu śniadanie, które zjadł i poszedł się zdrzemnąć. Kiedy zasnął, żona ubrała się, wzięła rower i pojechała na torowisko. Kiedy facet obudził się rano i zobaczył, że jej nie ma wraz z rowerem marki Wigry, zgłosił zaginięcie do nas. Tymczasem jego żona została zmieciona na tatar. Ten pociąg miał odległość hamowania jeden przecinek siedem kilometra. Dlaczego to zrobiła? Jej mąż nie wiedział. A przynajmniej tak twierdził.

Tomek. Depresja, kłopoty z ciśnieniem, cukrzyca. Stracił pracę jako magazynier po szesnastu latach. Brak perspektyw. Pełzający smutek. Przywiózł go syn.

Roman. Wciąż szuka córki. 
- Czy mógłby pan okazać się użyteczny?
- W jakim sensie?
- Użyteczny względem mojej osoby.
- Może podejdziemy do pielęgniarek?
- Tak, oczywiście.
- Proszę za mną.

Na zajęciach plastyczno-manualnych maluję obraz. Reszta uczestników żywo słucha wykładu pielęgniarki na temat upadłości konsumenckiej. W szczególności Sum. Alkoholik i hazardzista.

(...)

Osiągnąłem już stan chorobowy, ale to z pewnością jest chwilowe. Jestem stary, a taki kompletnie zidiociały. I co mam z tym zrobić? Chyba dokładnie nic i pozostawić. Spojrzeć w lustro i przekonać się. Tylko o czym? Nie mam zielonego pojęcia. Poza tym możesz się już uspokoić, a Twoje serce nie musi wyskakiwać z piersi na widok kobiety. Prawda? Widziałeś kiedyś kobiety, rozmawiałeś nawet z nimi, uśmiechałeś się do nich i byłeś miły. Wdech i wydech. Gdzie idę? Tam gdzie zawsze, na manowce. Tam mnie to zaprowadzi. Święty Judo miej mnie w opiece, bo tylko tyle już dla mnie zostało. Oczywiście jest pewna doza prawdopodobieństwa, że nie spędza reszty życia sam, ale jest to bardzo maleńka doza, właściwie mała jak kropla w oceanie Atlantyckim, że być może z powodu niespotykanej koniunkcji gwiazd, wydarzą się niespodziewanie przypadki, które ewentualnie doprowadzą do tego, że potknie się jak niewidomy o jakieś naprawdę konkretne powalone drzewo i nie mniej ani więcej, ale spojrzy na mnie łaskawym okiem. I to by było na tyle.

05.04.18

Czekałem i się doczekałem. Przyszła. Jej długie włosy spięte w kitkę. Będę musiał zdecydowanie skupić się w sobie. Myślę, że ją przerażam. Nie mam pojęcia. Takie rzeczy człowiek dowiaduje się po czasie lub też nie dowiaduje się wcale, co również jest pewnego rodzaju wyznacznikiem panujących stosunków pomiędzy dwojgiem ludzi. Kobietą i mężczyzną.

06.04.18

Tydzień bez świeżego powietrza miał dziś swój koniec. Wyszedłem poza oddział. Dostałem pozwolenie od ordynatora. To nie ma znaczenie, że to miasto, że jest smog. Nie zrozumiesz tego, jeśli cię nie zamkną gdzieś tak jak mnie. W tym całym bagnie patologii, wokół mnie i wewnątrz mnie, chciałbym poczuć jeszcze raz miłość. Pokochać kogoś bez opamiętania i żeby ta sama osoba też pokochała mnie bez opamiętania.

07.04.18

Pewne rzeczy mogę sobie jedynie wyobrazić. Mogę wyobrazić sobie zabranie wolności fizycznej na bardzo długi czas. Tygodnie, miesiące, lata. Rozpoczął się drugi tydzień. I nadszedł kryzys. Nie chcę tu już być. To bliżej nieokreślone uczucia osaczenia przez ludzi, wśród których nagle odzyskałem swoją poczytalność, widząc jak bardzo terminalnie są chorzy. Jeśli nie wejdziesz na oddział psychiatryczny to nie zrozumiesz. Dopóki nie posiedzisz tu jakiś czas i nie przesiąkniesz tą atmosferą. Mam przeżarte obie półkule od leków i została mi w głowie jedynie nitka przytrzymującą parę moich uszu, tak aby nie odpadły od głowy. Młodzi, ledwo pełnoletni samobójcy, starcy z demencją, alkoholicy spod sklepu, furiaci w fazie manii, zombie w trakcje depresji, psychole ze schizofrenią i tacy, których nie potrafię nawet sklasyfikować. I ja. Pośród tej całej wesołej hałastry. I nie wiem czego jest we mnie więcej. Choroby czy zdrowia. Nie zrozumiesz natury spokoju, dopóki się dostatecznie nie wycierpisz. Nie stracisz syna. Nie poznasz wolności, dopóki Ci jej nie zabiorą. Nie będziesz widział jak chodzić wyprostowanym, dopóki ktoś nie będzie próbował powalić cię na kolana. Chcę jeszcze żyć i pragnę kochać, ale z piekieł prowadzi długa i podstępna droga. Pragnę poczuć znowu wiatr, teraz kiedy rozpoczęła się wiosna. Pragnę skoczyć do wody, choć niedawno na jeziorze był jeszcze lód. I na Boga, zrobię to. Istnieje we mnie jednak pewien strach. Strach, że wyjdę stąd i samotność znowu mnie pochłonie. Boję się tego, że odstawię leki, ponieważ leki zabierają jakąś sporą część mnie. Nie patrzą na to co we mnie jest do wymiany, a które części działały do tej pory bez zarzutu. Biorą ze mnie po równo. Może i jestem spokojniejszy, ale nie ma mnie tutaj. Gdzieś uciekł mi czas, gdzieś dałem się zaplątać. Kim ja teraz jestem, tak naprawdę? Tego mi nikt nie powie. Czuję za to ogromną suchość w ustach. Zabrali mi już nawet malowanie. Wszyscy tu dziś chodzą jakby mieli roznieść cały oddział, więc nie ma kto siedzieć ze mną w sali terapii manualnej. Kopcie mnie w głowę. Może ozdrowieję. 

08.04.18

Szukam samotności. Jednak czuję się epicentrum wydarzeń. Zostałem osobą, która "załatwia sprawy". Starostą oddziału. Piszę dla chorych pisma, negocjuję telefonicznie z rodzinami, żeby przynieśli fajki lub wycofali zarzuty i inne. To ma swoje plusy. Jestem bezpieczny i nikt nie będzie próbował zrobić mi krzywdy, bo przedstawiam tutaj jakąś wartość dodaną.

"Czy nie widział pan mojej córki lub żony? A może chociaż mój rower? Wie pan, kiedyś byłem śpiewakiem rowerowym... a może radcą prawnym?"

"Dziś na obiad będą pierogi i pieczeń ze śliwką. Sprawdzałem. Jeśli pierogi będą ciepłe, to danie będzie wyśmienite. Jak będzie zimne, to będzie tylko dobre."

"Podniesie ktoś mój woreczek od cewnika? Ja z wózka nie podniosę. Brzydzisz się? Ok."

"Zadzwonisz pan do mojej rodziny? Oni mnie tu umieścili. Ja ich wszystkich wypierdolę z domu! No niech pan zadzwoni... niech przyniosą chociaż kawę i papierosy"

Kiedy wrócę nie będę już taki sam. Ale kiedy wrócę? Nasza miłość to duch, którego inni nie mogą zobaczyć. To niebezpieczeństwo. Tęsknię za Tobą. Zacznę żyć. Nie zepsuję tego.

(...)

Pierwsza wiosenna burza. Spotkała mnie w psychiatryku. Tak bardzo żałuję, że nie mogę jej poczuć wszystkimi zmysłami. Może uda mi się zdążyć na kolejną?

10.04.18

Bójki, zatargi słowne, schizy, prawo Oma, dwu i półmetrowy kolega, który oznajmił, że pragnie namalować mój hipokamp, zaraz po tym jak go wysadzili z izolatki, sikanie na korytarzu, ciągłe pierdzenie wszystkich na potęgę (po lekach), manie i depresje. Pan Roman, którego wsadzili tu za demencję. Pielęgniarki nie mają na niego czasu. Jak jest źle udaję, że dzwonimy do jego żony i nagrywamy się na sekretarkę, to go uspokaja. Ja pierdolę. Te dwa tygodnie mi wystarczą. W zupełności. A gdzie potem? Gdzie dalej? W nocy obudził mnie Bułgar stojący nad moim łóżkiem i wpatrujący się we mnie.

11.04.18

Ci ludzie nie posiadają nic. Być może odrobinę jakichś nieznanych mi zasad. Wszystko co jest pozostawione bez opieki stanowi własność niczyją. Schizofrenik kradnie mi kapcie, a menel zabiera mi jogurt. Kiedy go pytam czy to jego, odpowiada, że tak. Kiedy podczas kradzieży chwycą cię za rękę, mów, że to nie twoja ręka. Kiedy mija mi złość zanoszę mu zupę instant z makaronem. Bo nikt nie nauczył go prosić, a dodatkowo przyszedł na świat w na wskroś wrogim środowisku.

(...)

Na nic złość i na nic gniew na chorych psychicznie. Na nic potrzeba wytłumaczenia, pokazania, jak powinno się zachowywać. Są poza kontrolą pielęgniarek. A pielęgniarki to zwykle dwie młode dziewczyny na stażu. Kilku życzliwych pacjentów czuwa nad tym, żeby nikt nie zrobił im krzywdy. Jest jeden ochroniarz na cały szpitalny budynek. Leki mogą wyciszyć ludzi podczas manii, albo wyrwać z marazmu depresji. Na chwilę. Tak aby dotarli do jakiejkolwiek względnej normy. Nie ma nadziei. Dawno jej nie było.

12.04.18

Przesiadywanie w szpitalu odbiera Ci chęć na cokolwiek. Nawet na czytanie, na pisanie. Mógłbym i chcę malować, ale zbyt rzadko otwierają mi pracownię. Dopiero się obudziłem, ale dobrej nocy.

(...)

Napisałem list do niej. Nikt mi nie zabroni. Choć to kolejna najmądrzejsza rzecz jaką wymyśliłem. Prawdziwy geniusz. Serce mi łomocze na samą myśl, ale to oznacza jedynie tyle, że żyją we mnie jeszcze jakiekolwiek emocje.

(...)

Nie wiem ile z tego zapamiętam.




niedziela, 17 lutego 2019

Z listów Głupca (5): Do Ciebie, choć Cię nie ma

Nie ma Cię już długo, ale śnisz mi się regularnie te kilka razy w miesiącu. Że jednak żyjesz, że wstałeś z grobu z martwych. I budzę się cały zlany potem i pełen strachu, że to prawda. Czasami patrzę na całą schedę, którą mi po sobie pozostawiłeś, wzbogacając moje życie na granicy ubóstwa i także ogarnia mnie strach. Że musisz czaić się gdzieś za rogiem, wśród rzeczy, które po Tobie pozostały, aby wyrządzić mi krzywdę. Nagle, niespodziewanie i bez powodu. Ale Cię nie ma. I kiedy strach już mija to staram się z Tobą dogadać i lepiej zrozumieć. Nie ma już we mnie tej dzikiej nienawiści co kiedyś. Pozostał żal, że nie udało mi się Ciebie uratować. Widzę Cię w każdej pijanej osobie, którą spotykam na Dworcu. Do tego stopnia, że mam wrażenie, że z Tobą rozmawiam. Dziś musiałem taką osobę obezwładnić, położyć na ziemię i nie zrobiłem tego w spokoju za co jest mi ogromnie wstyd. Kierował mną okrutny gniew. Bo położył rękę na kobiecie. I dziś Ci podziękowałem, kiedy było po wszystkim. Że tak bardzo zaprawiłeś mnie w boju, że czuję w takich sytuacjach tylko gniew, żal, a to wszystko na granicy okrutnej obojętności. Podziękowałem Ci, że boję się chyba tylko Ciebie. Choć nie żyjesz.

Dziś umarła Ira. Jest mi trudno w to uwierzyć, ale to nie znaczy, że nie przyjąłem tego do wiadomości. Ira była przemiłą młodą kobietą, z którą rozmawiałem przez telefon zaledwie kilka dni temu. Była naszym kontaktem pomocy humanitarnej na wchodzie Ukrainy. Moja pierwsza myśl, to że ją zastrzelili, Rosjanie, separatyści, Boże, łatwo jest ferować wyroki na narodach. Na razie wiem tylko, że zatrzymało się jej serce. Nagle i niespodziewanie. Ira gościła w moim domu zeszłego lata, niestety pod moją nieobecność. Dzięki niej masa ubrań trafiła od nas do dzieci z ukraińskiego sierocińca. Teraz miały trafić na wieś pieluchy dla seniorów. I doprawdy nie wiem co będzie dalej. Jesteś w lepszym miejscu? Cholera. Ira, pękło Ci serce przez ten świat?

I czasem myślę, że i mi pęknie. Jakiś czas temu wieźliśmy samochód pełen darów razem z A. do małej noclegowni na wsi. Wiedzieliśmy, że noc wcześniej zmarł tam człowiek. Bezdomny, jeden z wielu, którzy tam trafiają. Nie widzieliśmy tylko, że został pobity na śmierć przez współlokatorów. I co robić? Pomagać, nie pomagać? Wygodną jest myśl, że w tym całym bagnie pomoże się jednej osobie, która na tę pomoc zasługuję. Ale komu jest oceniać, kto zasługuje na pomoc? Na pewno nie mi. Pomoc to posługa i tak powinno pozostać. Mnie ta pomoc trzyma na powierzchni. I jest to o mnie okrutna prawda.

Jestem wdzięczny za to, że jestem teraz tutaj gdzie jestem, w takiej formie jaką obecnie przedstawiam. To jest zdecydowanie moje miejsce, choć trudno mi to wytłumaczyć jakimikolwiek słowami. Czuję się wśród wszystkich zatraceńców jak w rodzinie. Nawet jeśli w domu nadal często odpowiada mi tylko echo, to i tak przecież coraz rzadziej. Poza tym samotność to dla mnie wygodne bezpieczeństwo. I co mam z tym zrobić, doprawdy nie wiem.