wtorek, 29 września 2020

Dobranoc Kochanie.

Czytałem kiedyś taki artykuł o podłożu naukowym. Jego autor twierdził, że nasze ludzkie ciała mają przewidziany zegar biologiczny przynajmniej dwukrotnie dłuższy od obecnie osiąganej średniej długości życia. Pisał, że gdyby umieścić nas w idealnych laboratoryjnych warunkach, a więc zakładając na potrzeby eksperymentu umiarkowane warunki pogodowe, zbilansowaną dietę, odpowiednie ćwiczenia fizyczne, brak stresu, brak chorób, nałogów, tak więc przyjmując niedorzecznie idylliczne warunki życia, moglibyśmy dożyć przynajmniej 180 lat.


Gładzę dłoń bardzo starej kobiety, starając się uspokoić jej galopującą po resztkach mózgu demencję. Czekam aż wysika się na nocniku. Potem, kiedy po wszystkim kładę ją już do łóżka i delikatnie muskam dłonią jej skroń, to szepczę jej do ucha magiczne zaklęcia i czekam aż zaśnie. Myślę sobie wtedy, że w idealnym świecie dobijałaby teraz zaledwie do wieku średniego. Ja natomiast byłbym ledwie nastolatkiem. Niestety jest tak, że ta planeta od zawsze starała się nas zabić na miliony sposobów. A kiedy i to nie wystarczyło, i my sami wiedzieliśmy zawsze jak urozmaicić sobie nawzajem życie, wymyślając najbardziej okrutne metody. I to by było na tyle jeśli chodzi o warunki laboratoryjne. Tak więc stara kobieta umiera, a ja za kilka lat będę panem w średnim wieku.

Kiedy już śpi, to wymykam się do siebie. Robert śpiewa z głośników, że "jest noc w ogromnym domu". Błąkam się jeszcze chwilę po niezliczonej ilości pokoi, potem przebieram w piżamę i kładę się w moim wielkim łożu na samym skraju. Zawsze po tej samej stronie. Śpię na wznak. I zawsze budzę się w tej samej pozycji. Może ten bezruch to ćwiczenie leżenia w drewnianej skrzyni? Bo gdybym mógł, bez konsekwencji i nie robiąc nikomu przykrości, to wybrałbym tak, aby się już nie obudzić. Moja dusza ukołysałaby moje zmęczone ciało do snu, a potem odeszła. Gnany ciekawością i wyrwany z okowów fizyczności zgłębiałbym najdalsze zakamarki wszechświata i odwiedzał inne wymiary. Kiedy i to by mi się znudziło, a znudziłoby się na pewno, to poprosiłbym wszechświat, żeby rozpuścił moją duszę i świadomość w ogromnej światłości. Lub nicości. Cokolwiek by było do wyboru. Bo zakładam, że nic nie trwa wiecznie. Nawet śmierć. 

Gdybym mógł, to bym się ukołysał do snu. Przytulił sam siebie czule niczym dziecko i szepnął do ucha: "Dobranoc Kochanie". Może dlatego, że jestem już tak potwornie zmęczony. I czasami bezgranicznie smutny.

Ale to jeszcze nie ten czas.

I na pewno nie to miejsce.