środa, 2 listopada 2022

Zaduszki

Nie użalam się nad sobą. Po prostu wyraźnie widzę kres.


Po siedmiu dniach wjechałem ze zmęczenia samochodem w ścianę garażu. Po dwustu pięćdziesięciu dwóch dniach poruszanie wyraźnie sprawia mi trudność. Ból zaczyna się w lewej stopie, przechodzi przez kolano do miednicy, potem przez lędźwiową część kręgosłupa do lewego podżebrza, promieniując na ramiona i szyję. Przed wojną biegałem wiele kilometrów. Teraz z trudnością dochodzę w noc zaduszną do grobu ojca. Powiedz mi Kochana, czy to wszystko miało jakiekolwiek znaczenie? Czy mój znak to jedynie odcisk stopy na mokrym piasku, który zaraz będzie zabrany przez ocean?


Nie jest mi siebie żal. Po prostu widzę ogrom całej klęski wszechświata, który jest w moim ciele i tego poza nim.


Nie mam jeszcze czterdziestu lat. Jednak w tej chwili jestem starcem i wyobrażam sobie, że może tak właśnie wygląda śmierć. W ogromie bólu i utrapienia, powoli odpływamy w nieznane i to akceptujemy, ponieważ jest to lepsze niż kurczowe trzymanie się życia, misternie złączonego z cierpieniem. Przez moment czuję, że nie wyjdę z tego cmentarza. Ze zmęczenia rzeczywistość miesza mi się ze snem, mijam ludzi, ale oni chyba mnie nie widzą. Być może mam już inną gęstość i przebywam bardziej na planie astralnym, niż fizycznym. Chciałbym się więc położyć, spać ze zmarłymi, bo nigdy nie rozumiałem tak bardzo końca i nigdy nie wydawał mi się tak bardzo krzepiący. Wojna bowiem odebrała mi wszystko już nie jeden raz. Ta wewnątrz i ta na zewnątrz. Moja i Wasza. W imię pokoju.


Nie czuję żalu. Rakiety nie latają nad moją głową.


Nie śpię już nigdy. Noc przynosi jedynie trans i wizje, w których żywi i ja oczekują na przejście na tamten świat. Nie ukołysze mnie już żaden lek nasenny. Wygląda na to, że od dzisiaj nie mogę nikomu już pomóc, więc powiedz mi Kochana, czy to wszystko miało jakiekolwiek znaczenie? Ta kropla pomocy w oceanie beznadziei?



Prawdą jest, że czuję żal dla tylko Ciebie. Rakiety latają nad Twoją głową Kochana. Nie ma wody w kranie, prądu w gniazdku i internetu w kablu. Przepraszam, że nie umiałem Cię uratować, choć dałbym za to wszystko. Ale już nic nie mam do oddania. 

Chodziłem bowiem w bezksiężycową noc po lesie, tak jak robiłem to kiedy byłem dzieckiem. Ponieważ chciałbym być znowu właśnie nim. Źle się jednak stało na tym spacerze. Skusiłem je i przyszło Licho. Powiedziało, że zabierze mi wszystko w zapłacie za życie dziesięciu mężczyzn, którym mnie obdarowało. Musiałem kiedyś zawrzeć z Lucyferem taką umowę, ale dobrze tego nie pamiętam. Rzekłem więc:


„Weź więc mój cień, to wszystko co mam.”


Myślałem bowiem, że się wykpiłem, bo był środek pochmurnej nocy i ciemno było jak makiem zasiał. Diabeł był jednak sprytniejszy, bo zapalił ogarek i wydobył mój cień z mroku, rzucając go na leśną ścieżkę.


„Biorę go więc”, rzekł i jednym ruchem piekielnego sztyletu pozbawił mnie tego ludzkiego przymiotu, odcinając przy podeszwach butów i tym samym odebrał możliwości rzucania mego kształtu ciała na otoczenie. Tak, żebym mógł się dowiedzieć, że to wszystko co uczyniłem, było nie więcej warte niż funt kłaków. 


„Adieu” dodał i zniknął.


Z radości i roztrzepania, a może z przebiegłości, bo Diabeł  jest częścią tej siły, która zawsze zła pragnąc, wiecznie dobro czyni, zostawił jednak ogarek świecy, wciąż płonący na ścieżce. I podniosłem go. Ponieważ po życiu przychodzi nieodwołalnie śmierć, a po śmierci - życie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz