czwartek, 24 grudnia 2020

Grinch.

I stało się tak, że znienawidziłem święta. Wszystkie po kolei. Spędzałem je zawsze albo sam, albo w towarzystwie osób, które akurat mnie przygarnęły. Obcych. Zrobiłem więc całoroczną instalację świąteczną, która zdobiła każdy z moich kolejnych domów. Drzewko wigilijne z pisanką na czubku. Żeby utwierdzić się w przekonaniu, że święta to dzień jak każdy inny. I nie warto się napinać.

W końcu życiowa droga zaprowadziła mnie do bezdomnych. I pokochałem ich za to, że nienawidzili świąt równie mocno jak ja. Bo byli wtedy sami, bo nikt w nich nie wierzył w tym czasie, kiedy najbardziej tego potrzebowali. I w tym roku również spędziłem wigilię w ich towarzystwie. Kiedy rozdaliśmy z moimi chłopakami wszystkie paczki dla potrzebujących, postanowiłem po południu zamknąć się szczelnie w domu. Czytałem kiedyś wywiad z Jimem Carry, który twierdził, że każdy człowiek powinien być sławny i bogaty przez jeden dzień, żeby zrozumieć, że to nie rozwiąże jego życiowych problemów. I ja także tak chciałem myśleć. Że mogę pomóc i tysiącu bezdomnym, ale na koniec dnia i tak nie będę miał do kogo otworzyć ust.

Nie wiedziałem jednak, że moim kierunku zmierza trójka przyjaciół. Elifaz z Temanu, Bildad z Szuach i Sofara z Naamy, którzy udowodnią mi jak bardzo się myliłem. Zapukali do moich drzwi, kiedy bardzo tego potrzebowałem.

I muszę przyznać, że te święta były najwspanialszymi świętami mojego życia. Że nie jestem zapomnianym duchem. Że ktoś mnie dostrzega, tak jak i ja staram się dostrzegać innych. Że dla niektórych jestem ważny i chcą ze mną spędzić czas. I coś się we mnie zmieniło. Myślę teraz, że moja świąteczna instalacja będzie nadal świecić cały rok. Bo tylko tak jest odpowiednio. Żeby rozświetlała mrok tego świata nieprzerwanie i dawała trochę nadziei, przypominając jak wiele zmieniło się w moim życiu. I chciałbym, żeby tej błogiej infantylności, starczyło mi na cały przyszły rok. A może i dłużej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz