sobota, 12 grudnia 2020

Telefon.

 

To jest mój telefon stacjonarny i piekielnie trudno się z niego dzwoni.

Stało się tak, że kilka dni temu zadzwonił do mnie znajomy redaktor z radia. Zapytał się mnie, czy chciałbym telefonicznie udzielić wywiadu na temat pracy z osobami bezdomnymi w okresie zimowym, a także podczas pandemii. Wywiady traktuję w dwójnasób. Po pierwsze jest to zawsze jakieś ukoronowanie moich działań i jest mi niezmiernie miło, że ktoś dostrzega moją pracę. Po drugie podchodzę do nich tak, jakby nigdy już żadnego miało nie być. Wiem, że będę miał bardzo mało czasu na to, żeby przekazać coś co jest dla mnie istotne i druga szansa może się nie powtórzyć. Oczywiście zgodziłem się i była to pierwsza tego typu rozmowa, podczas której ubrany byłem w pidżamę. Odnalazłem w domu jedno z tych niewielu miejsc, gdzie mam zasięg, a więc okno w sypialni i położyłem telefon na parapecie. Do niego natomiast podłączyłem zestaw słuchawkowy, tak żeby go już nie ruszać. Mój dom to istna klatka Faradaya, jeśli chodzi o zasięg sieci komórkowych. Przez pięć minut, które miałem do transmisji na żywo w radiu, ułożyłem sobie po kolei te ważne punkty, które chciałbym, aby były poruszone w kilkuminutowej rozmowie. Rozmowa przebiegła bez zakłóceń, a po wszystkim, swoim starym zwyczajem, oceniałem jak bardzo w niej poległem i o ile mogłaby być lepsza. Przechodzę jednak nad takimi rzeczami jednak dość szybko do porządku. Odkąd mój przyjaciel, obserwując jak czasami krytycznie traktuję sam siebie i swoją pracę z bezdomnymi, powiedział mi: "Nawet jak wszystko wychodzi żle, to i tak jest dobrze. Bo robisz coś fajnego". I jestem mu za to bardzo wdzięczny.

W tym roku przywróciłem w swoim domu telefon stacjonarny. Jest to przede wszystkim numer do mojej fundacji. Był głuchy od miesięcy, a ja sam dzwoniłem z niego czasami jedynie dla rozrywki. Przede wszystkim by usłyszeć zdziwiony głos moich rozmówców, oraz mierzyć czas jaki jest im potrzebny na to, żeby odkryli, że to właśnie ja dzwonię. Rozmieszczenie jego klawiszy numerycznych sprawia, że wybierając numer trzeba się naprawdę zastanowić w jakiej kolejności wciska się je palcem. Wczoraj pierwszy raz rozległ się jego dzwonek. Pobiegłem przez pół domu z desperacką myślą, że nie zdążę odebrać. Podniosłem słuchawkę i usłyszałem głos starszej kobiety. Pytała się czy to ja, ten facet z radia. Odbyliśmy kilkuminutową rozmowę. O jej bratanku, który co roku wyrzuca wszystkie ubrania, bo już nie są trendy, a tymczasem moi podopieczni nie mają co na siebie włożyć. Na koniec obiecała mi pomoc i przesłanie używanych ubrań dla bezdomnych. Po wszystkim rozłączyłem się i myślałem o tym co się stało. Że usłyszała mój głos w eterze, zadała sobie tyle trudu i znalazła numer do fundacji. I co najważniejsze, złapała mnie w domu, kiedy akurat w nim byłem. Było mi miło, że mój mały, wysłany w pidżamie sygnał z sypialni do kogoś trafił, a to osoba mnie odnalazła. Bez mediów społecznościowych, starym dobrym sposobem, który pamiętam z dzieciństwa. I myślę teraz, że czasami wszystkie planety są na swoich miejscach i niewiele mi trzeba do radości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz