poniedziałek, 4 stycznia 2021

Karolina dźwiga pustkę.

Dochodziła czwarta po południu, a dzień miał się ku końcowi. Za oknem padał śnieg z deszczem. W swoim małym mieszkaniu Karolina przygotowywała obiad. Wyjęła z zamrażarki paczkę warzyw gotowych do podsmażenia na patelni, a z szafki kuchennej kilogramowe opakowanie ryżu. Kiedy przesypywała mrożonkę na patelnię skwierczącą gorącym olejem, obiecała sobie, że od tej pory będzie kupować już tylko warzywa na wagę i bez zbędnych polimerowych opakowań. Pomyślała także, że jednak nic to nie zmieni z perspektywy absolutu, i jeśli prądy oceaniczne będą kiedyś chciały, w wyniku dewastacji środowiska, po prostu ustać lub wyznaczyć sobie nowe kierunki, a planeta pogrąży się w anihilacji wszelkich żyjących gatunków, to właśnie tak się stanie. Bez względu na to czy będzie kupować zamrożone warzywa w plastikowej torbie czy też nie. W obliczu tego wszystkiego będzie miała choć lepszy humor. Powie sobie wtedy, że starała się nie kupować mrożonek w wyniku postanowień noworocznych ad 2021. Innych nie powzięła, ponieważ uznała, że radzi sobie całkiem dobrze. Przesypała następnie pół opakowania ryżu do garnka i zalała wodą. Czekając aż ta zacznie wrzeć, myślała o tym jak wyobrażała sobie wielokrotnie na różne sposoby koniec świata. W jednej fantazji stała na wysokiej górze i obserwowała, jak planeta aż po horyzont zalewana jest przez fale tsunami, w akompaniamencie efektownego gradu meteorytów. W tej wizji jej ostatnią myślą było to, że nawet ostateczne zniszczenie świata jest piękne i po twarzy płynęły jej łzy wzruszenia. Potem szczęśliwa umierała, kiedy jej ciało wyparowywało w skutek uderzenia ostatniej i największej asteroidy. Okazało się jednak, że pomyliła się całkowicie i koniec świata wyglądał zupełnie inaczej. Na końcu świata ludzie siedzieli samotnie w swoich domach. Nie było mowy o tsunami, deszcz padał rzadko, a porządnego śniegu nie było już od czterech lat. Przemilczała dzisiejszy śnieg z deszczem, rzucając mu jedynie przelotne spojrzenie przez okno. Kiedy posiłek był gotowy, nałożyła sobie część na talerz, a resztę przełożyła do plastikowego pudełka na żywność, który zamierzała potem schować do lodówki, kiedy entropia doprowadzi już do wyrównania temperatury powietrza i ryżu. Założyła, że ta ilość jedzenia starczy jej jeszcze na dwa posiłki w kolejne dni. Umyła szybko garnek i patelnię, śpiesząc się, aby posiłek na talerzu nie wystygł. Lubiła jeść wtedy, kiedy naczynia były już wysuszone i odłożone na miejsce, a w kuchni panował porządek. Pomyślała, że jeśli przestanie się starać o takie małe rzeczy, to będzie oznaczało, że życie ją w jakiś podstępny sposób pokonało i jest już bardzo źle. Usiadła przy stole i zjadła posiłek, słuchając z przenośnego głośnika BBC Radio. To jedyna stacja, którą lubiła. Uwielbiała przysłuchiwać się angielskim akcentom reporterów ze wszystkich stron świata i wmawiała sobie, że w ten sposób nie zapomni języka, którego uczyła się większość życia. Jednak tylko słuchała. Nie mówiła. I choć doskonale wszystko rozumiała, zastanawiała się czy byłaby w stanie jak kiedyś prowadzić dyskusje z nienagannym akcentem brytyjskim. Uznała natychmiast, że opinia o nienaganności jej akcentu jest jedynie jej i być może był już on daleki od ideału, a może taki był zawsze. Z radia dowiedziała się, że świat jest pełen przemocy i heroicznych wysiłków jednostek o zachowanie twarzy dla całej ludzkości. Ogarnęło ją przez to gorzkie uczucie na granicy weltschmercu, któremu jednak nie pozwoliła się rozwinąć, uznając, że i ona będzie się starać o tę twarz. Choć trochę i na swój sposób. Po ostanim kęsie ryżu, wytarła usta w chusteczkę i przystąpiła do dalszego zmywania. Teraz był to jeden talerz i sztućce. Po wszystkim zaparzyła sobie herbaty. Earl greya, do którego wkroiła jeszcze trochę imbiru, wsypała kurkumy i goździków, dodała łyżeczkę miodu, a na koniec wycisnęła kilka kropli z połówki cytryny. Na głośniku z bluetootha płynęła teraz muzyka Ólafura Arnaldsa, a Karolina, siedząc w fotelu, wyobrażała sobie, że ten wyjazd do Islandii, na który tak długo czekała, jednak się odbył. Z wiadomych przyczyn nie odbył się jednak. Wszystkie podróże zostały odwołane. 

Nie wszystkie podróże zostały odwołane. Po wypiciu herbaty i godzinie bezczynności, Karolina uznała, że przemoże to narastające uczucie. Uczucie, które każe bać się ludziom zmieniać miejsca zamieszkania, szukać nowej pracy, kiedy męczą się w obecnej, które zabrania im podróżować w samotności do nieznanych miejsc. Gdy było lato, Karolina wyszłaby z domu z naręczem listów, które zostawiałaby pod osłoną nocy na ławkach w parku. Każdy zawierałby wiersz wybranego poety lub złotą myśl filozoficzną. Wyobrażałaby sobie później jak ludzie, nie mogący zapanować nad swym wścibstwem, otwierają je i mierzą się z górnolotnymi myślami innych. I że jedną osobę na tysiąc ta myśl na zawsze by odmieniła. Choć ani Karolina nigdy by tej osoby nie poznała, ani ta osoba nigdy by się nie dowiedziała, jak list w kopercie znalazł się porzucony na parkowej ławce. Była jednak zima, a ławki mokre. Założyła więc zimowe buty, kurtkę, różową czapkę, która kojarzyła się jej z przyjaciółką, która zmarła w zeszłym roku tonąc w oceanie, i poszła na spacer. Po przekroczeniu drzwi klatki schodowej kamienicy, w której mieszkała, założyła na twarz maseczkę i wyszła na zewnątrz. Na ulicy nie było nikogo. Ale tak lubiła najbardziej. 

Kiedy Karolina wychodziła ze swojego pustego mieszkania na pustą ulicę, wyobrażała sobie, że jest ostatnim żywym człowiekiem na ziemi. Że w niewytłumaczalny sposób wszyscy zniknęli, nie zostawiając żadnych pożegnalnych epitafiów. Zastanawiała się ile czasu minie, zanim pozostawione bez obsługi elektrownie przestaną wytwarzać prąd i ostatecznie zgasną uliczne latarnie? Ile czasu zajmie pozostawionym bez nadzoru reaktorom jądrowym wywołanie radioaktywnej zimy? I czy jeśli przeżyje radioaktywną zimę, to jak sobie poradzi? Jak przechowa żywność, którą teraz będzie mogła wziąć ze sklepu, nie pytając się nikogo o cenę? Czy ukradnie ze sklepu myśliwskiego strzelbę i będzie polować na napromieniowane jak ona dziki? Jak sobie poradzi z pasożytami w dziczym mięsie, jeśli i te przeżyją promieniowanie? Czy wegetarianizm jest możliwy w postapokaliptycznym świecie? Ostatecznie postanowiła przeżyć jak najdłużej na konserwowych puszkach i słoikach z warzywami. No i jaki samochód wybierze z opustoszałego salonu sprzedaży? Wybrała dużą terenówkę. Czarną. Ale jak ją zatankuje, kiedy stacje benzynowe będą już dawno nieczynne? Czy lepiej jej będzie w mieście, czy jednak pojedzie w swoje ukochane góry, i tam, jako ostatnia kobieta na ziemi, ostatni człowiek, będzie czekać swojego końca, popadając z czasem w coraz większe szaleństwo? Czego oczywiście nawet by nie zauważyła, niczym staruszka chorująca na kolejne etapy demencji... W tej całej plątaninie myśli, ostatnią była ta o agregacie prądotwórczym. Taki byłby jej niezbędny do słuchania Arnaldsa. Ale przecież nie tylko jego. Słuchałaby na powrót winyli i płyt CD na odtwarzaczach, których już dawno nie posiadała, ale wzięłaby sobie nowe z supermarketu. Ponieważ nie byłoby internetu i Spotify. Myśl o braku internetu sprawiła jej nieoczekiwaną radość. Uznała, że bez sieci wszyscy byliby mniej samotni, trochę bardziej mili i całkiem realni. Mijając kolejne skrzyżowania swojego małego miasta, Karolina zastanawiała się, czy łatwiej byłoby jej żyć będąc ostatnią kobietą na ziemi, czy tak jak teraz, kiedy jest ostatnia osobą na świecie, której telefon wytrzymuje bez ładowania całe trzy doby? Ponieważ nikt nie dzwoni i nie pisze wiadomości tekstowych. Kiedy myślała o swoim telefonie, to zawsze nuciła w głowie piosenkę Joan Osborne.

Nobody callin' on the phone
'Cept for the Pope maybe in Rome

Zawsze uważała, że bycie papierzem, oznaczało bycie szefem w gnieździe jadowitych żmij. I nigdy nie chciałaby nim być, nawet gdyby umarliby nagle wszyscy faceci i cała nadzieja przetrwania kościoła katolickiego pozostałaby nagle w rękach kobiet. Uznała jednak, że w świecie bez mężczyzn sens papiestwa mógłby po prostu nie przetrwać. Kobiety najpierw uznałyby to za niezręczne, żeby tak zwyczajnie utrwalać symbol patriarchatu w nowym feministycznym świecie, a w krótce machnęłyby na to wszystko ręką i zajęłyby się bardziej naglącymi problemami. Takimi jak przetrwanie gatunku w nieoczekiwanym świecie jednej płci. Kiedyś się jej śniło, że jest właśnie nim. Głową kościoła. Dawno temu, kilka stuleci wstecz, kiedy nie wynaleziono jeszcze telefonu, z którego mogłaby zadzwonić do Joan i poprawić jej nastrój. W tym śnie jej komnata sypialniana miała tajne przejście do komnaty jej kochanki. Mogła to być Vannozza Cattanei albo Giulia Farnese. Wiedziała o tym, bo szukała po przebudzeniu informacji na ten temat w internecie, myśląc przez chwilę, że jej sen to wspomnienie dawnej inkarnacji. 

Karolina dotarła z powrotem do drzwi swojej kamienicy. Wcisnęła na domofonie kod i ruszyła klatką schodową na piętro, gdzie znajdowało się jej mieszkanie. Włożyła klucz do zamka i przekroczyła próg swego małego domu całkiem wykończona. Niezdarnie zdjęła buty zimowe, zapierając jeden o drugi, a potem pierwszy o skarpetę. Idąc w kierunku pokoju gościnnego zostawiała za sobą szlak ubrań. Kurtkę, czapkę i rękawiczki. Następnie upadła na wznak na podłodze, tym razem nie robiąc sobie nic z pozostawionego bałaganu. Na jej jeszcze młodą twarz wlewało się przez okno światło ulicznej lampy. Przez chwilę wyobrażała sobie, że to musi być Latarniane Pustkowie i za chwilę Tumnus zabierze ją w hipnotyczny tan po całym lesie. Kiedy z żalem uświadomiła sobie, że faun nie nadejdzie, zaczęła myśleć o tym jak fotony zmieniają swój stan pod wpływem obserwatora, o tym, że kot Schrödingera nadal może być żywy w swoim pudełku wysyłkowym, oraz o tym, że może wszechświat potrzebuje być podziwiany w całej swojej chwale przez parę inteligentnych oczu. Po to żeby nie rozlecieć się w pył. W takim razie w jakim stanie była ona sama? Skoro nikt na nią nie patrzył i nikt nie wiedział, że jest. Czy była już martwa, czy jeszcze żywa? Czy była zaledwie błędem pomiarowym w wyniku eksperymentu, którego nikt przecież nie przeprowadzał?

Gdyby ktoś jednak obserwował Karolinę, to dostrzegłby młodą kobietę leżącą w półmroku. Była ubrana w czarne jeansy i szary znoszony sweter, a jej lewa stopa była naga. Miała krótkie jasne włosy, a gdyby zdjęła niedopasowane do twarzy okulary korekcyjne, z pewnością podobałaby się mężczyznom. Zanim na chwilę przysnęła, pomyślała jeszcze, że nie ma nic niesamowitego w jej najgłębszych myślach. Nie ma w nich nic fantastycznego, ani heroicznego. Ale myślała o nich ciepło, ponieważ dotrzymywały jej towarzystwa i stanowiły o niej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz