sobota, 10 września 2016

Z listów Głupca (1)

Za starania nagrodą mogłaby być pokora. Ostatecznie jest nią przetrącony kręgosłup i dysiluzja. Trzymałem jabłko w ręku długo, ale nie tak długo, aby wziąć pod uwagę wszelkie konsekwencje idące wraz z pierwszym kęsem czerwonego i słodkiego owocu doświadczeń. Gdy poczułem ból wypadło mi z bezwładnej dłoni wprost na ziemię, a ja upadłem wprost na mój życiowy wózek inwalidzki. Nie musiałem się mierzyć z utratą potencjału skrzydeł. Musiałem się mierzyć z całkowitą dysfunkcją ciała fizycznego. Ten drobny mankament pod postacią niesprawnych kończyn przyniósł wkrótce daleko idące zmiany umysłu. Tak, to ja jestem waszym trędowatym. Drugi człowiek mógł zobaczyć mnie kątem oka. Bał się spojrzeć na mnie bezpośrednio, myśląc, że uznam jego wzrok za obrazę. Za niezdrową ciekawość i wścibstwo. Mimo to wypełniałem całą jego uwagę. Z jednej strony widzialny, z drugiej niewidzialny przez zasłonę jego strachu przed nieznanym obrazem człowieka tak innego od reszty. Kiedy prosiłem go o pomoc biegł mi szybko służyć, czując się w obowiązku moralnym lub postępując zgodnie z wyuczonym schematem. Ale ja tam byłem. Chciałem tylko czułości. Wołałem "Człowieku, jestem tutaj. Ze zmarnowanych kości i gęstej ciepłej krwi. Kobieto, kochaj mnie za mój umysł, za moje oddanie, za moją niespotykaną męskość i odwagę. Dostrzeż mnie.".

Jechałem powoli wśród ludzi, sprawnie przesuwając dłonie po uchwytach dwóch kół przylegających do mojego tronu królestwa nicości. Bo jestem jedynie duchem przemykającym wśród prawdziwych ludzi alternatywnego świata, który w przedziwny sposób zderzył się z moją rzeczywistością. Jednak oba wymiary nigdy do końca się nie przeniknęły. Czasami spotykam duchy. Nie wyglądają tak jak ja, ale mają w sobie mój pierwiastek, moją cząstkę i dlatego jesteśmy dla siebie widzialni. Widzę znajomego księdza przemawiającego do tłumu, topiącego się w swej samotności i inności, tracącego wiarę. Czującego jednak odpowiedzialność i presje wobec innych. W parku dostrzegam czasem biznesmena toczącego bój z rzeczywistością, zakopanego tak głęboko w swych sprawach, kredytach, zobowiązaniach finansowych, że jest już tylko za grubymi kratami jego małej rzeczywistości. Bez chwili na oddech i bez chwili na życie. W kawiarni widzę osobę, która choć nie jest niepełnosprawna, to jej ciało nie jest jej domem. Jej żeńską duszę los umieścił w ciele mężczyzny. I jest tutaj wśród was, ale nawet przez chwilę nie pozwala sobie być sobą. Wie, że inaczej zostanie naznaczona i ukamienowana.

"Matko, jesteś tam?"

"Raz, dwa, trzy. Szukam! A Ty chowaj się, chowaj. Niech Cię nie znajdą, bo jak znajdą to srogo pożałujesz. Schowaj się nawet przede mną, aż zapomnisz drogę ze swojego wnętrza. I módl się, módl, żeby Bogu, który jest tego wszystkiego krawcem, zostało choć trochę Twojej tkaniny na drugiego człowieka, który nie spocznie aż Cię nie znajdzie. Żebyście mogli się rozumieć nawzajem i nie czuć samotni."


(c) photo courtesy Łukasz Nowak