piątek, 2 grudnia 2016

Rozdział drugi: Jan

Słońce już dawno zaszło nad miastem Ávila. I choć był początek grudnia hiszpańska zima była jak co roku, tak samo i w roku 1577, bardzo przyjemną dla mieszkańców miasta porą. Była godzina trzecia rano, gdy pięciu mężczyzn w habitach, wskazujących na ich przynależność do zakonu karmelitów, pojawiło się w ciemnościach alejki odchodzącej od placu katedralnego w centrum miasta.

  • To te drzwi - wskazał na nie palcem jeden z nich - Marku użyj klucza otrzymanego od gospodarza.

Z grupy wystąpił mężczyzna zwany Markiem i otworzył drzwi małego mieszkania, do którego następnie w ciszy weszła cała grupa. Wewnątrz na kilku metrach kwadratowych znajdowało się niewiele mebli. Jedynie stół z dwoma krzesłami, na stole pismo święte otwarte na bogato ilustrowanej przypowieści o Hiobie, dzban z wodą i kawałek chleba złożony w materiał. Równo ułożony i zapisany stos kartek, pióro i kałamarz, a także świeca. Na wieszaku opodal drzwi wisiał habit. Nie inny niż te, które noszone były przez mężczyzn, jedynie krótszy. Przy ścianie znajdowało się łóżko wyłożone słomą, na którym spokojnie spał mężczyzna przykryty kocem, na wygląd trzydziestu-kilkuletni. Jego ciemnie włosy przystrzyżone były zgodnie z zakonną modą i wygolone na czubku głowy. Zakonnik, który nakazał otwarcie drzwi usiadł na skraju łóżka, a pozostała czwórka otoczyła ich w półokręgu.

  • Janie - powiedział łagodnie - zbudź się.

I Jan otworzył oczy. Widząc w ciemności ponure zarysy postaci nie był przekonany, czy była to już jawa czy jeszcze sen. Był jeszcze zbyt zaspany by być przerażonym takimi odwiedzinami i przebudzeniem.

  • Andrzeju - siedzący na łóżku mężczyzna zwrócił się do towarzysza - bądź łaskaw zapalić świecę.

Po chwili śpiącemu dotąd Janowi ukazały się twarze pięciu przybyłych mnichów, znajomych mnichów. I choć nie wypowiedział ani słowa to znajomość owych twarzy nie uspokoiła go wcale.

  • Janie, powiedz mi, mam takie pytanie nie dające mi spokoju. Co jest gorsze - reformacja czy kontrreformacja? Niedaleko twych urodzin zmarł Marcin Luter i to co namieszał w boskim porządku jeszcze długo nam się czkawką będzie odbijało. A tymczasem ty w drugą stronę ludziom naszym w głowach mieszasz. Tak więc pytam się ciebie. Kto zaś gorszy, ty czy Luter co ludziom żyjącym po bożemu być nie dajecie i wciąż to ciągacie to w jedną, to w drugą stronę, kiedy ład jest pośrodku?

Jan był jednak jeszcze zbyt zaskoczony najściem i nagłym wybudzeniem by w jakikolwiek sposób ustosunkować się do pytania mężczyzny siedzącego u jego nóg. Ten niezniechęcony kontynuował.

  • Janie de Yespes, przyjacielu Teresy z tego miasta, powiedz mi, czy ja albo kto inny kiedykolwiek bronił tobie chodzenia boso? Ty zaś namiętnie czepiasz się tego, że ja i mnie podobni chcemy chodzić w trzewikach. Czy ja zabraniam ci pościć przez połowę roku? Czy zabraniam ci kontemplować w ciszy? Ty zaś czepiasz się nas i zmuszasz do tak niepotrzebnego rygoru, miast pilnować własnej świętości.

Jan spojrzał rozmówcy już ze spokojem prosto w oczy.

  • Piotrze, jestem rad móc gościć ciebie i twych towarzyszy, a i moich znajomych w mej skromnej izbie. Andrzeju, Marku, Mateuszu i Szymonie, bądźcie pozdrowieni. Pozwólcie, że wstanę i ugoszczę was choćby wodą i chlebem.

Piotr jednak przyłożył dłoń do jego klatki piersiowej uniemożliwiając powstanie.

  • Leż spokojnie Janie, nie skończyłem jeszcze przemawiać - powiedział groźnie - Czyż przełożeni nie kazali ci powrócić do twej rodzinnej wioski Fontiveros? Cóż więc robisz przyjacielu w tym mieście i czego tu jeszcze szukasz?
  • Przecież mimo naszych dyskursów dostałem ostatecznie pozwolenie od nuncjusza, aby móc pozostać i kontynuować z przełożonymi dialog - odparł Jan.
  • A i owszem. Słyszałem o twoim pozwoleniu od nuncjusza, ale z tego co mi wiadomo, informacje te pochodzą pośrednio od Ciebie, a i zgaduję, że pisma właściwego nie posiadasz.
  • Chyba Piotrze nie zarzucasz mi kłamstwa?
  • Wobec braku dowodów uważam jedynie twe słowa za niewiarygodne.

Tu brat Piotr spojrzał z uśmiechem na swych towarzyszy, a oni odpowiedzieli mu tym samym.

  • Widzisz Janie, mam dla Ciebie dobre wieści. Ja i moi towarzysze przybyliśmy pomóc ci wprowadzić twoje reformy w życie. Skoro tak tęskno ci za Regułą Pierwotną, co ją zniósł sam papież Eugeniusz, to pomożemy ci ją wprowadzić w życie na nowo. W twoje życie. Bracia! Zajmijcie się naszym Janem od Krzyża. A skoro takie imię przybrał to i może na tymże krzyżu skończy!

Jan wyskoczył z łóżka w kierunku drzwi, ale nie uszedł nawet dwóch kroków kiedy został przez pięciu mężczyzn przewrócony na podłogę, a następnie w sposób brutalny związany i zakneblowany. Na koniec został uderzony drewnianą pałką niedaleko skroni i wtedy stracił przytomność.

  • Na chwałę Boga bracia! Wsadźcie go do wora, nie chcemy wzbudzać sensacji w mieście pośrodku nocy.

I tak na rozkaz Piotra reszta braci umieściła Jana w brudnym worze i wyniosła poza mury miasta, gdzie czekał na nich powóz i dwa konie.

Jan ocknął się dopiero po dniu drogi, gdy dojeżdżali do miasta Toledo. Jego głowa wciąż pulsowała bólem i czuł, że ciało ma zalane zarówno krwią, jak i własną uryną. Kiedy powóz stanął Jan został zrzucony z niego na ziemię, wciąż spętany w oblekającym go materiale.

  • Rozwiążcie wór, zobaczmy czy jeszcze życie nie uszło z tego nieszczęśnika - uszu Jana doszedł męski tubalny głos. 

Po chwili Jan, choć nadal spętany linami został wyswobodzony z worka. Jego oczom ukazał się plac klasztoru karmelitów w Toledo. W świetle pochodni zobaczył wiele znajomych twarzy współbraci, a pośrodku nich starą twarz prowincjała Jakuba.

  • Pomóżcie mu wstać - zażądał Jakub.

Dwaj bracia podeszli do Jana i chwycili leżącego pod ręce, tak aby pomóc mu się podnieść. Ten jednak po chwili upadł na kolana nie mogąc opierać się na zdrętwiałych od długiej podróży nogach.

  • I dobrze - powiedział Jakub - to odpowiednia dla ciebie Janie pozycja. Czy wiesz po co ciągnęliśmy cię aż do Toledo?

Zakneblowany Jan spojrzał jedynie prowincjałowi prosto w oczy.

  • Sąd boży się tu odbędzie nad tobą. Bracie Piotrze, czy możesz odczytać listę stawianych Janowi zarzutów?

Piotr wystąpił przed klęczącego Jana, po czym rozwinął zwój.

  • Janie od Krzyża, reformatorze z tak zwanych karmelitów bosych i współpracowniku Teresy z Ávili. Władze klasztorne zarzucają tobie co następuje: nieposłuszeństwo wobec reguł zakonu karmelitów i negacje ich postanowień wobec własnej osoby oraz nieprzestrzeganie postanowień synodu w Piancezie. Wszystkie te zarzuty zostały potwierdzone przez zgromadzonych tu czterdziestu czterech braci naszego zakonu. Czy masz coś na swoją obronę?

Zakneblowany Jan zaczął jedynie kręcić głową. Z ust dochodził zaledwie bulgot.

  • Wobec braku argumentów obrony uznajemy cię w takim razie winnym zarzucanym grzechom jakie popełniłeś wobec Boga i współbraci, doprowadzając swoim zaślepieniem do rozłamu w naszej regule, przez co zostajesz skazany na uwięzienie w niniejszym klasztorze. - rzekł prowincjał - Bracie Marku i bracie Andrzeju. Odprowadźcie brata Jana do jego nowej celi, późno już. Dawno po komplecie, a przecież czekają na nas jeszcze nocne czytania.
I dwaj bracia zawlekli Jana po schodach w górę do jego celi. Izba ta nie miała więcej niż metr na półtora i rzucone na posadzkę ciało Jana ledwo mieściło się skulone pomiędzy ścianami.

  • W tych ścianach kończy się i zaczyna twój świat. Możesz być tutaj bosy, możesz pościć, możesz milczeć i możesz kontemplować ciszę. Aż do końca swych dni - brat Marek zdjął knebel z ust Janowi, a Andrzej poluzował okalające jego ciało liny.

Jan spojrzał na nich z przerażeniem i nie mógł wydobyć z siebie słowa, choć jeszcze chwilę wcześniej chciał krzyczeć. Po chwili drzwi zamknęły się z trzaskiem, a on pozostał sam w ciemnościach.

W kompletnej izolacji. Bo oto nadeszła noc. Oscura noche del alma.



(c) photo courtesy Łukasz Nowak 

sobota, 10 września 2016

Z listów Głupca (1)

Za starania nagrodą mogłaby być pokora. Ostatecznie jest nią przetrącony kręgosłup i dysiluzja. Trzymałem jabłko w ręku długo, ale nie tak długo, aby wziąć pod uwagę wszelkie konsekwencje idące wraz z pierwszym kęsem czerwonego i słodkiego owocu doświadczeń. Gdy poczułem ból wypadło mi z bezwładnej dłoni wprost na ziemię, a ja upadłem wprost na mój życiowy wózek inwalidzki. Nie musiałem się mierzyć z utratą potencjału skrzydeł. Musiałem się mierzyć z całkowitą dysfunkcją ciała fizycznego. Ten drobny mankament pod postacią niesprawnych kończyn przyniósł wkrótce daleko idące zmiany umysłu. Tak, to ja jestem waszym trędowatym. Drugi człowiek mógł zobaczyć mnie kątem oka. Bał się spojrzeć na mnie bezpośrednio, myśląc, że uznam jego wzrok za obrazę. Za niezdrową ciekawość i wścibstwo. Mimo to wypełniałem całą jego uwagę. Z jednej strony widzialny, z drugiej niewidzialny przez zasłonę jego strachu przed nieznanym obrazem człowieka tak innego od reszty. Kiedy prosiłem go o pomoc biegł mi szybko służyć, czując się w obowiązku moralnym lub postępując zgodnie z wyuczonym schematem. Ale ja tam byłem. Chciałem tylko czułości. Wołałem "Człowieku, jestem tutaj. Ze zmarnowanych kości i gęstej ciepłej krwi. Kobieto, kochaj mnie za mój umysł, za moje oddanie, za moją niespotykaną męskość i odwagę. Dostrzeż mnie.".

Jechałem powoli wśród ludzi, sprawnie przesuwając dłonie po uchwytach dwóch kół przylegających do mojego tronu królestwa nicości. Bo jestem jedynie duchem przemykającym wśród prawdziwych ludzi alternatywnego świata, który w przedziwny sposób zderzył się z moją rzeczywistością. Jednak oba wymiary nigdy do końca się nie przeniknęły. Czasami spotykam duchy. Nie wyglądają tak jak ja, ale mają w sobie mój pierwiastek, moją cząstkę i dlatego jesteśmy dla siebie widzialni. Widzę znajomego księdza przemawiającego do tłumu, topiącego się w swej samotności i inności, tracącego wiarę. Czującego jednak odpowiedzialność i presje wobec innych. W parku dostrzegam czasem biznesmena toczącego bój z rzeczywistością, zakopanego tak głęboko w swych sprawach, kredytach, zobowiązaniach finansowych, że jest już tylko za grubymi kratami jego małej rzeczywistości. Bez chwili na oddech i bez chwili na życie. W kawiarni widzę osobę, która choć nie jest niepełnosprawna, to jej ciało nie jest jej domem. Jej żeńską duszę los umieścił w ciele mężczyzny. I jest tutaj wśród was, ale nawet przez chwilę nie pozwala sobie być sobą. Wie, że inaczej zostanie naznaczona i ukamienowana.

"Matko, jesteś tam?"

"Raz, dwa, trzy. Szukam! A Ty chowaj się, chowaj. Niech Cię nie znajdą, bo jak znajdą to srogo pożałujesz. Schowaj się nawet przede mną, aż zapomnisz drogę ze swojego wnętrza. I módl się, módl, żeby Bogu, który jest tego wszystkiego krawcem, zostało choć trochę Twojej tkaniny na drugiego człowieka, który nie spocznie aż Cię nie znajdzie. Żebyście mogli się rozumieć nawzajem i nie czuć samotni."


(c) photo courtesy Łukasz Nowak

sobota, 11 czerwca 2016

Rozdział pierwszy: Drzwi

Nie zamierzali już tam więcej wchodzić. On podpierał się na niej, ona zaś przypominała już tylko posąg, który posłużył przypadkowemu wędrowcowi za oparcie w chwili odpoczynku. Kiedy zaczęło świtać ostatni raz wzrokiem przekroczyli próg ich domu. Nie było tu drzwi, a jedynie ziejący i pokryty sadzą otwór w bryle budynku. Niczym czaszka i jej pusty oczodół. Jeszcze wczoraj w nocy te drzwi tu były. Przez niepoliczoną ilość lat strzegły w nocy ich snu, a w dzień otwarte zapraszały przybyszów do gościny. Tej nocy nie spali jednak. Przeczuwali nadchodzące wydarzenia i kradli łapczywie ostatnie wspólne chwile i dobre wspomnienia. Siedzieli więc w ciemnej izbie, wpatrywali się w pustkę i nasłuchiwali swoich niespokojnych oddechów. Cieszyli się ciemnością, trudno byłoby im patrzeć sobie w oczy.
  • Czy słyszysz? - rzekła - Oto nadjeżdża jeździec.

On zaś nie odpowiedział. Czuł bowiem ulgę, że w końcu stało się to czego się spodziewał i na co czekał. Po chwili usłyszeli tąpnięcie stóp o ziemię przed ich domem. Jeździec przebył kilka kroków i mocno zastukał.

  • Ten dom nikogo dziś nie ugości - powiedziała donośnym i mocnym głosem, tak aby mieć pewność, że przybyły ją usłyszy i będzie wiedział, że ona nie boi się już niczego - idź z Bogiem wędrowcze!
  • Dobra pani! - do izby dobiegł męski głos, pogodny i pewny siebie - przybyłem tu w pogoni za sławą tego gościnnego domu, szukając jedynie schronienia przed zimnem nocy.
  • To co kiedykolwiek słyszałeś o tym domu należy do przeszłości. Poszukaj schronienia u naszych sąsiadów. Na północ, dalej tą drogą którą przybyłeś, nie więcej jak dwie staje, znajdziesz domostwo Karima i jego rodziny. Ugoszczą cię wedle zwyczajów i godnie, mimo późnej pory - odrzekła.

Na zewnątrz cisza trwała zaledwie ulotną chwilę. Było czuć, że jeździec zbiera myśli.

  • Piękne mahoniowe drzwi tu macie. Wybaczcie tak późną porę na zadawanie pytań, ale czy były one w ostatnim czasie olejowane?
  • A po co Ci to wiedzieć? - na zewnątrz słychać było przytłumiony głos kobiecy - Powiedziałam Ci, ten dom nikogo dziś nie ugości.
  • Gospodyni tego domu - przybyły powiedział uroczyście - jestem jedynie skromnym sprzedawcą oliwy. Przedniejszej nie znajdziecie. Wraz z mym skromnym kramikiem do ziemi Us dotarłem tu aż z Efezu.
  • Jeśli jedziesz, aż taki kawał drogi szukając chętnych na twój olej, to gdzież twój powóz sprzedawco, gdzie jego zaprzęg i gdzie beczki? A słyszę, że przyjechałeś tu na samotnym koniu. Czyżbyś pozostawił swój dobytek przy drodze na pastwę szabrowników? - bez zastanowienia wytknęła kobieta.
  • Opowiem Ci gospodyni pewną historię. - głos jeźdźca zmienił ton, był chłodny i pozbawiony emocji - W Efezie mieszka mój drogi przyjaciel, zwą go Habakuk. Posiadłości jego okalają gaje oliwne. Dba o nie ze szczególną troską, zaś woda rzeki Kaystros użyźnia jego gleby lepiej niż jakakolwiek inna woda. Być może dlatego, że czcili w tych rejonach Wielką Boginię Matkę. Zanim Habakuk zajął się drzewami oliwnymi, walczył dla Krezusa, króla Lidii. Kiedy wojska Krezusa dotarły do Efezu, po zaciekłych walkach ostatni mieszkańcy schronili się do swych domostw. Habakuk, jako jeden z dowódców doradził Krezusowi wykorzystanie znalezionych za murami miasta beczek z oliwą. Drzwi każdego domostwa które nie wpuściło najeźdźców zostały polane oliwą, a następnie podpalone płonącymi strzałami łuczników. Oliwa jak wiecie jest pokarmem dla ognia i do tego lubi dym. Mieszkańcy spłonęli, szczęśliwi Ci, którzy udusili się wcześniej.

Tu jeździec poczynił przerwę w swej opowieści. Przejechał otwartą dłonią po drzwiach, uczynił to jednak z siłą, tak aby wewnątrz było to słychać.

  • Habakukowi żal było zmarnowanej oliwy. Nie był już młodzieńcem i poprosił Krezusa, aby za zasługi w walce ten osadził go na ziemiach po zabitych Efezyjczykach. Od tej pory oddał się już tylko tłoczeniu. Każdy bowiem dostaje nagrody wedle miary swoich zasług, czyż nie?! - ostatnie zdanie wypowiedział uniesionym głosem, a po chwili przerwy kontynuował znów spokojnie - Olejowanie drzwi to zbytek, na który nie stać wielu domostw. Widzę jednak gospodyni, że wam niczego nie zabrakło. Oszczędzi mi to wysiłku.
  • Co zamierzasz uczynić? - krzyknęła kobieta - pozostaw nas w spokoju!

Jeździec przeciągle gwizdnął, a po chwili z ciemności nadjechało trzech mężczyzn na koniach.

  • Moja droga kompanio, rozświetlijcie choć trochę mrok tej nocy.

Przybyli zaskoczyli ze swych koni. Dwóch z nich napięło strzałami cięciwy swoich łuków, zaś trzeci zawiązał na ich końcach kawałki tkaniny tuż przy grocie. Wyjął spod długiego płaszcza butelkę oliwy i skropił przygotowany na strzałach materiał, po czym podpalił krzesiwem. Palce zluzowały cięciwy i dwie płonące kulę poleciały w kierunku drzwi.

  • Droga gospodyni, obawiam się, że będziesz zmuszona podnieść kładkę i nas wpuścić lub też zginąć w środku wraz ze swym mężem. Nie słyszę go, ale domyślam się, że tam jest. Proponuję ci kierować się rozsądkiem. Przybyliśmy tutaj zagrabić resztę waszego majątku jaki jeszcze pozostał, tak więc nie zależy nam zbytnio na tym, aby dom spłonął, a wraz z nim jego dobra, przynajmniej dopóki ich nie wyniesiemy. Radzę Ci jednak pośpieszyć się z decyzją. Drzwi Twojego domu już się zajęły.

Po dłuższej chwili dało się słyszeć jak kobieta podnosi kładkę i otwiera drzwi. Ogień rozświetlał jej kruczo-czarne długie włosy i przystojną twarz o ciemnej cerze. Jej brązowe oczy miały w sobie coś niepokojącego, z pewnością przez nienaturalnie powiększone źrenice. Jej prosta szata związana była pasem z tkaniny, co podkreślało jej smukłą sylwetkę. Spojrzała w twarz jeźdźcowi. Miał krótkie ciemne włosy i przystrzyżoną do ich długości brodę. Jego oblicze przecięte było dwoma długimi bliznami, sugerującymi, że był biczowany, a kat z pasją wykonywał swą powinność, nie zawsze trafiając w plecy. Tak jak i jego kompani, na swą szatę narzucony miał ciemny i długi płaszcz.

  • Ja cię znam - wystękała kobieta - tyś jest Zabulon.
  • Jakże moje imię wspaniale pasuję do tej sytuacji Iustuso. A teraz weź swojego męża i zabierz go na zewnątrz.
  • Zabulonie - odezwał się na to jeden z trzech przybyłych mężczyzn - może my pomożemy jej wyjść na zewnątrz? Nie jest już pierwszej młodości, ale nie można odmówić jej urody!

Zabulon powoli odwrócił się do swoich kompanów i spojrzał na nich wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu.

  • Jeśli jesteś głupcem wtedy proszę, możesz jej dotykać, kiedy twoi kompani będą ją trzymać przy ziemi. Zrób tak jeśli chcesz żeby przekleństwo jakie spotkało tych ludzi i na ciebie przeszło.
  • A kto bardziej przeklęty od nas Zabulonie? Wszak to my, złodzieje i mordercy, czego mamy się bać? - butnie odpowiedział mężczyzna

Zabulon splunął na ziemię.

  • Bardziej przeklęci od was wszystkich wziętych razem, a także z pewnością i mnie samego, są ci dobrzy ludzie. Skoro takie Bóg daje im wynagrodzenie za ich ciągłe starania czynienia dobra. Za ich ciągłe czuwanie i ciągłą potrzebę naprawiania niesprawiedliwości tego świata. Naszą nagrodą zaś jest to, że odbieramy im ostatnie dobra materialne jakie jeszcze mają, zapracowaliśmy na to występkiem. Weź więc swoich ludzi i wystawcie drzwi zanim zacznie od nich cały dom płonąć. Zróbcie ognisko pośrodku placu, tak żebyśmy widzieli cokolwiek w tej ciemności. - odwrócił się z powrotem do kobiety - A ty Iustuso, znana wśród ludzi ze swej sprawiedliwości, weź z izby swojego męża i wyjdźcie na zewnątrz.

Po chwili na środku placu przed domem płonęło ognisko z drzwi i kilku mebli, dla których szabrownicy nie znaleźli wartości. Z ciemności izby na zewnątrz wyszła Iustusa, trzymając pod ramię swojego męża. Był to chudy i wysoki mężczyzna w brudnej szacie. Jego broda i włosy były długie, niegdyś czarne, teraz w połowie siwe. Ciało jego pokryte było ropiejącymi krostami. Kobieta podprowadziła go do ognia, gdzie pomogła mu usiąść na ziemi. Trzej mężczyźni zajęli się plądrowaniem domu, natomiast Zabulon podszedł do małżeństwa.

  • Wieści o twoim stanie są umniejszone. Nie dziwię się, że ci, którzy niegdyś hołubili ci, teraz plują na twój widok. Czy wiesz jak o tobie mówią?
  • Nie wiem drogi Zabulonie. - głos siedzącego na ziemi mężczyzny był spokojny i głęboki, pozbawiony każdej emocji, prócz smutku - Ale proszę, powiedz mi.
  • Niegdyś mówili o tobie Hiob Wspaniałomyślny, teraz zwą cię Hiobem Łuskowatym. Ci którzy tak bardzo cię kochali i korzystali z twojej szczodrości, uczciwości i nieskończonej głupoty jaką jest czynienie dobra wśród ubogiego ludu, nie mają wątpliwości, żeś ty jest sługą diabła. Nie mogło przecież być tak, że człowiekowi tak prawemu Bóg odebrał wszystko. Nikt w okolicy nie mówi o niczym innym Hiobie jak o tobie. Żeś pod tą maską pobożności ukrywał swą prawdziwą naturę diabelską i z niej brał całe swoje powodzenie i majętności. Wszak Bóg jest sprawiedliwy. Nie ty głosiłeś takie słowa wśród ludu?

Hiob spojrzał Zabulonowi prosto w oczy. Nie powiedział jednak nic.

  • Milczysz? - Zabulon nie krył satysfacji w głosie - Pamiętasz jak przez twój sąd skazano mnie na biczowanie? Dwadzieścia razów dostałem, zaś kat w swej pasji gnębienia mnie, tak się zapomniał, że nie oszczędził żadnego miejsca na mym ciele, włącznie z twarzą.
  • Wyrok był sprawiedliwy, dostałeś dwadzieścia razy za każdą z ukradzionych memu sąsiadowi owiec - spokojnie odparł Hiob.
  • A czy widziałeś, że w domu mym czeka na mnie kobieta i dzieci i że nie mam ich jak wykarmić? Tego nie brałeś pod uwagę. Nie wziąłeś też pod uwagę, że kat był znajomym twojego sąsiada Karima i jedna z ukradzionych owiec przypadła mu w nagrodę w zamian za przyłożenie starań w chłoście. Jego bicz poprzecinał moje mięśnie. Nie mogłem się ruszyć przez kilka księżycy. Kobieta ma zajęła się mną, ale z biedy najmłodsze z mych dzieci zmarło. - tu Zabulon poczynił przerwę, przez tę jedną chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu - A teraz przyszedłem po zapłatę. Ten lud, o który tak bardzo dbałeś, i który wcześniej z lubością przyglądał się jak mnie biczują, teraz wie o tym, że ja tu jestem. To co się tutaj właśnie odbywa dzieję się za cichym przyzwoleniem twych przyjaciół. Nie chcą mieć w swej okolicy człowieka przeklętego przez Boga.
  • Jeśliś cierpiał z biedy mogłeś przyjść do mnie po pracę. Dobrze wiesz, że nikomu nie odmawiałem pomocy - wyszeptał Hiob.
  • Wiesz dlaczego żaden z twojego ludu nie przyjdzie ci teraz z pomocą? Dlatego, że choć raz czują się lepsi od ciebie Hiobie, wszak to ty, a nie oni zostali przeklęci. I ja także mam swoją dumę, o pomoc nikogo prosić nie muszę.

Zabulon odwrócił się w kierunku domu, gdzie zawołał go jeden z trzech mężczyzn.

  • Już kończymy. Pakujemy na wóz, który wzięliśmy ze stajni, ostatnie wartościowe rzeczy.
  • Dobrze, to co nam niepotrzebne ustawcie pośrodku izby i podpalcie. - potem Zabulon zwrócił się ponownie do Hioba. - Wszystko co mieliście zaraz spłonie lub zostanie zabrane. Oszczędzę wasze życia. Myśl o tym co was spotkało i waszej udręce jest zbyt wspaniała, abym przerywał ją moim nożem. Jednak o świcie opuścicie to miejsca i pójdziecie swoją drogą.

Kiedy dom Hioba płonął, a wóz z kosztownościami został zaprzęgnięty, Zabulon wskoczył na swego wierzchowca i ostatni raz zwrócił się do Hioba.

  • My ludzie cienia jesteśmy wam niezbędni. Bez nas wy, ludzie światła, byście po prostu nie istnieli. Pamiętaj o mnie Hiobie i wychwalaj mrok. Tak jak i ja wychwalam słońce, które przecież rzuca cień.

A potem odjechali w noc.

Hiob spojrzał na Iustusę.

  • Spójrz na mnie kochana.
  • Nie mogę na ciebie patrzeć Hiobie. Widzę w twych oczach jedynie spojrzenia naszych zmarłych dzieci.

I Hiob zamilkł. Wspomniał czas kiedy to przybył sługa z wieścią, że Chaldejczycy ukradli jego woły i osły i wielbłądy, a pasterzy pomordowali. Starał się przyjąć to ze spokojem. Miał tyle pieniędzy, aby odbudować swoje stada, najbardziej żal było mu ludzi. Kiedy kolejny sługa przybył z informacją, że dom jednej z jego córek płonie niezwłocznie dosiadł konia i pojechał w tamtym kierunku. Kiedy przybył na miejsce zastał już tylko pogorzelisko. Jego nozdrza wdychały swąd spalonego mięsa jego dzieci i wzrok ujrzał ich czarne dymiące szkielety. Widział ich resztki, najstarszej i poważnej Sofy, młodszej i zawsze pogodnej Eleny, przybłędy Any, którą kiedyś ktoś pozostawił w koszu przed drzwiami i została już z nimi, i najmłodszego, ich jedynego syna Butrusa. Czuł swąd ich spalonych odchodzących od kości mięśni. I zwymiotował. Potem położył się na ziemi i wył przez kilka godzin. Dopiero wieczorem był gotów wrócić do Iustusy i spojrzeć jej w oczy przekazując złe wieści. Wtedy spojrzała mu w oczy po raz ostatni.

  • Hiobie, zrozum mnie - rzekła Iustusa patrząc na płonący dom - odchodzę od ciebie. Jeśli zostanę z tobą, twój trąd przejdzie na mnie. Nie uratuję wtedy ani siebie, ani ciebie. Nie będzie z tego żadnego pożytku.
  • Rozumiem cię żono. Zawsze zwana byłaś Sprawiedliwą, ze względu na twój zawsze dobry osąd każdej sytuacji. W tym wszystkim sprawiedliwa byłaś zawsze na pierwszym miejscu wobec siebie.
  • Cóż by było z twoim majątkiem, gdyby nie ja i mój rozsądek? - powiedziała oschle Iustusa - Przepadłby! Wszystko byś w końcu rozdał ubogim ludziom zdając się na twojego Boga i jego wspaniałomyślność. Zawsze stałam na straży twych poczynań i trzymałam na wodzy twoją czasem niezrozumiałą potrzebę czynienia dobra. Mówiłam ci, żebyś mnożył swój majątek, tak, żebyś mógł pomagać coraz większej ilości ludu i zapewniał im pracę. A nie bezmyślnie w nich wierzył i rozdawał darmo. Gdzież oni wszyscy są, ci którzy tak cię chwalili? Kiedy cię widzą plują ci w twarz.

Hiob wspomniał ich miłosne uniesienia, które dały życie ich dzieciom. Wspomniał jej czułość i śmiech, a także każdy szczegół jej ciała. Pomyślał o bliźnie między pośladkami, o której wiedział tylko on. I zapachu, którego nikt inny nie był w stanie wyczuć, nawet ona.

  • Poszedłbym za tobą w ogień kobieto i oddałbym życie.
  • Nie musisz oddawać za mnie życia. Trawi cię choroba i ono niedługo się skończy. Nie pozwolę, aby twój trąd i mnie pochłonął. Pójdę daleko, tam gdzie mnie nie znają i będę wiodła nowe życie.
  • Rozumiem cię Iustuso. To sprawiedliwe. Cieszę się, że tak właśnie wybrałaś.

Kiedy zaczęło świtać ostatni raz wzrokiem przekroczyli próg ich domu. Potem bez słowa każde z nich poszło w przeciwnym kierunku. I jeśli kiedykolwiek słyszeliście, że Iustusa trwała przy swym chorym mężu, to wprowadzeni zostaliście w błąd.

Hiob odliczał każdy bolesny krok. Szedł powoli lecz bez ustanku. Po dniu drogi przybył do miejsca gdzie skały formowały półkę. Usiadł tam zmęczony i spojrzał na widniejący przed nim krajobraz. Poniżej rozciągała się spora dolina prowadząca aż do rozległego morza. Przypomniał sobie, kiedy wraz z żoną i dziećmi radośnie kąpał się w tych wodach, a wspomnienie to było tak bolesne, że załkał.

  • Niech będzie błogosławiony czas, albowiem tylko on zbliża mnie do śmierci! - krzyknął w przestrzeń tyle ile miał siły.

Potem położył się bezwładnie na skale i zasnął. Kiedy zbudził go chłód wieczoru spojrzał na dolinę. Jechało w jego kierunku trzech jeźdźców. Nie wiedział wtedy, że to trójka jego przyjaciół. Elifaz z Temanu, Bildad z Szuach i Sofara z Naamy. Słysząc niepokojące wieści poszukiwali swego przyjaciela od kilku dni pragnąc mu pomóc w niedoli. Za nimi na horyzoncie od strony morza zbliżała się burza i ciemne chmury okalały niebo nad wodą. Nie wiedział także tego Hiob, że toczy się w tej burzy bitwa.

Bitwa o jego duszę.

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

φ / Ω

Pocałunek matki dla przybyłych, za odwagę graniczącą z głupotą.

Kara cielesna dla dziecka, tak aby okrzepło.

Beczka soli dla przyjaciół, tak aby zabić gorzki smak pozostały w ustach.

Jeden kompas dla wrogów, albowiem oni wytaczają ludzkie ścieżki.

Worek srebrników dla oprawców, albowiem dobrze wykonują swą niewdzięczną rolę.

Czterdzieści dziewic w raju dla tych, którzy wspaniałomyślnie wybaczają, albowiem ich aktorstwo wymaga warsztatu.

Oliwa dla kochanków, tak aby ich ciała spłonęły wraz z umierającym uczuciem.

Worek kości dla tych, którzy myślą, że będą żyć wiecznie, a także drogi sarkofag dla tych, którzy nie mogą pogodzić się ze swoją śmiercią.

Jedna płonąca gromnica w domu Jakubowym dla tych, którzy zaginęli i nie mogą odnaleźć swojej ścieżki.

I dwie miedziane monety na oczy zmarłych, albowiem oni to wszystko widzieli i przeżyli aż do śmierci.


 photo courtesy: Łukasz Nowak

Zobacz mnie...