Nie zamierzali już tam więcej wchodzić. On podpierał się na niej, ona zaś przypominała już tylko posąg, który posłużył przypadkowemu wędrowcowi za oparcie w chwili odpoczynku. Kiedy zaczęło świtać ostatni raz wzrokiem przekroczyli próg ich domu. Nie było tu drzwi, a jedynie ziejący i pokryty sadzą otwór w bryle budynku. Niczym czaszka i jej pusty oczodół. Jeszcze wczoraj w nocy te drzwi tu były. Przez niepoliczoną ilość lat strzegły w nocy ich snu, a w dzień otwarte zapraszały przybyszów do gościny. Tej nocy nie spali jednak. Przeczuwali nadchodzące wydarzenia i kradli łapczywie ostatnie wspólne chwile i dobre wspomnienia. Siedzieli więc w ciemnej izbie, wpatrywali się w pustkę i nasłuchiwali swoich niespokojnych oddechów. Cieszyli się ciemnością, trudno byłoby im patrzeć sobie w oczy.
- Czy słyszysz? - rzekła - Oto nadjeżdża jeździec.
On zaś nie odpowiedział. Czuł bowiem ulgę, że w końcu stało się to czego się spodziewał i na co czekał. Po chwili usłyszeli tąpnięcie stóp o ziemię przed ich domem. Jeździec przebył kilka kroków i mocno zastukał.
- Ten dom nikogo dziś nie ugości - powiedziała donośnym i mocnym głosem, tak aby mieć pewność, że przybyły ją usłyszy i będzie wiedział, że ona nie boi się już niczego - idź z Bogiem wędrowcze!
- Dobra pani! - do izby dobiegł męski głos, pogodny i pewny siebie - przybyłem tu w pogoni za sławą tego gościnnego domu, szukając jedynie schronienia przed zimnem nocy.
- To co kiedykolwiek słyszałeś o tym domu należy do przeszłości. Poszukaj schronienia u naszych sąsiadów. Na północ, dalej tą drogą którą przybyłeś, nie więcej jak dwie staje, znajdziesz domostwo Karima i jego rodziny. Ugoszczą cię wedle zwyczajów i godnie, mimo późnej pory - odrzekła.
Na zewnątrz cisza trwała zaledwie ulotną chwilę. Było czuć, że jeździec zbiera myśli.
- Piękne mahoniowe drzwi tu macie. Wybaczcie tak późną porę na zadawanie pytań, ale czy były one w ostatnim czasie olejowane?
- A po co Ci to wiedzieć? - na zewnątrz słychać było przytłumiony głos kobiecy - Powiedziałam Ci, ten dom nikogo dziś nie ugości.
- Gospodyni tego domu - przybyły powiedział uroczyście - jestem jedynie skromnym sprzedawcą oliwy. Przedniejszej nie znajdziecie. Wraz z mym skromnym kramikiem do ziemi Us dotarłem tu aż z Efezu.
- Jeśli jedziesz, aż taki kawał drogi szukając chętnych na twój olej, to gdzież twój powóz sprzedawco, gdzie jego zaprzęg i gdzie beczki? A słyszę, że przyjechałeś tu na samotnym koniu. Czyżbyś pozostawił swój dobytek przy drodze na pastwę szabrowników? - bez zastanowienia wytknęła kobieta.
- Opowiem Ci gospodyni pewną historię. - głos jeźdźca zmienił ton, był chłodny i pozbawiony emocji - W Efezie mieszka mój drogi przyjaciel, zwą go Habakuk. Posiadłości jego okalają gaje oliwne. Dba o nie ze szczególną troską, zaś woda rzeki Kaystros użyźnia jego gleby lepiej niż jakakolwiek inna woda. Być może dlatego, że czcili w tych rejonach Wielką Boginię Matkę. Zanim Habakuk zajął się drzewami oliwnymi, walczył dla Krezusa, króla Lidii. Kiedy wojska Krezusa dotarły do Efezu, po zaciekłych walkach ostatni mieszkańcy schronili się do swych domostw. Habakuk, jako jeden z dowódców doradził Krezusowi wykorzystanie znalezionych za murami miasta beczek z oliwą. Drzwi każdego domostwa które nie wpuściło najeźdźców zostały polane oliwą, a następnie podpalone płonącymi strzałami łuczników. Oliwa jak wiecie jest pokarmem dla ognia i do tego lubi dym. Mieszkańcy spłonęli, szczęśliwi Ci, którzy udusili się wcześniej.
Tu jeździec poczynił przerwę w swej opowieści. Przejechał otwartą dłonią po drzwiach, uczynił to jednak z siłą, tak aby wewnątrz było to słychać.
- Habakukowi żal było zmarnowanej oliwy. Nie był już młodzieńcem i poprosił Krezusa, aby za zasługi w walce ten osadził go na ziemiach po zabitych Efezyjczykach. Od tej pory oddał się już tylko tłoczeniu. Każdy bowiem dostaje nagrody wedle miary swoich zasług, czyż nie?! - ostatnie zdanie wypowiedział uniesionym głosem, a po chwili przerwy kontynuował znów spokojnie - Olejowanie drzwi to zbytek, na który nie stać wielu domostw. Widzę jednak gospodyni, że wam niczego nie zabrakło. Oszczędzi mi to wysiłku.
- Co zamierzasz uczynić? - krzyknęła kobieta - pozostaw nas w spokoju!
Jeździec przeciągle gwizdnął, a po chwili z ciemności nadjechało trzech mężczyzn na koniach.
- Moja droga kompanio, rozświetlijcie choć trochę mrok tej nocy.
Przybyli zaskoczyli ze swych koni. Dwóch z nich napięło strzałami cięciwy swoich łuków, zaś trzeci zawiązał na ich końcach kawałki tkaniny tuż przy grocie. Wyjął spod długiego płaszcza butelkę oliwy i skropił przygotowany na strzałach materiał, po czym podpalił krzesiwem. Palce zluzowały cięciwy i dwie płonące kulę poleciały w kierunku drzwi.
- Droga gospodyni, obawiam się, że będziesz zmuszona podnieść kładkę i nas wpuścić lub też zginąć w środku wraz ze swym mężem. Nie słyszę go, ale domyślam się, że tam jest. Proponuję ci kierować się rozsądkiem. Przybyliśmy tutaj zagrabić resztę waszego majątku jaki jeszcze pozostał, tak więc nie zależy nam zbytnio na tym, aby dom spłonął, a wraz z nim jego dobra, przynajmniej dopóki ich nie wyniesiemy. Radzę Ci jednak pośpieszyć się z decyzją. Drzwi Twojego domu już się zajęły.
Po dłuższej chwili dało się słyszeć jak kobieta podnosi kładkę i otwiera drzwi. Ogień rozświetlał jej kruczo-czarne długie włosy i przystojną twarz o ciemnej cerze. Jej brązowe oczy miały w sobie coś niepokojącego, z pewnością przez nienaturalnie powiększone źrenice. Jej prosta szata związana była pasem z tkaniny, co podkreślało jej smukłą sylwetkę. Spojrzała w twarz jeźdźcowi. Miał krótkie ciemne włosy i przystrzyżoną do ich długości brodę. Jego oblicze przecięte było dwoma długimi bliznami, sugerującymi, że był biczowany, a kat z pasją wykonywał swą powinność, nie zawsze trafiając w plecy. Tak jak i jego kompani, na swą szatę narzucony miał ciemny i długi płaszcz.
- Ja cię znam - wystękała kobieta - tyś jest Zabulon.
- Jakże moje imię wspaniale pasuję do tej sytuacji Iustuso. A teraz weź swojego męża i zabierz go na zewnątrz.
- Zabulonie - odezwał się na to jeden z trzech przybyłych mężczyzn - może my pomożemy jej wyjść na zewnątrz? Nie jest już pierwszej młodości, ale nie można odmówić jej urody!
Zabulon powoli odwrócił się do swoich kompanów i spojrzał na nich wzrokiem nie znoszącym sprzeciwu.
- Jeśli jesteś głupcem wtedy proszę, możesz jej dotykać, kiedy twoi kompani będą ją trzymać przy ziemi. Zrób tak jeśli chcesz żeby przekleństwo jakie spotkało tych ludzi i na ciebie przeszło.
- A kto bardziej przeklęty od nas Zabulonie? Wszak to my, złodzieje i mordercy, czego mamy się bać? - butnie odpowiedział mężczyzna
Zabulon splunął na ziemię.
- Bardziej przeklęci od was wszystkich wziętych razem, a także z pewnością i mnie samego, są ci dobrzy ludzie. Skoro takie Bóg daje im wynagrodzenie za ich ciągłe starania czynienia dobra. Za ich ciągłe czuwanie i ciągłą potrzebę naprawiania niesprawiedliwości tego świata. Naszą nagrodą zaś jest to, że odbieramy im ostatnie dobra materialne jakie jeszcze mają, zapracowaliśmy na to występkiem. Weź więc swoich ludzi i wystawcie drzwi zanim zacznie od nich cały dom płonąć. Zróbcie ognisko pośrodku placu, tak żebyśmy widzieli cokolwiek w tej ciemności. - odwrócił się z powrotem do kobiety - A ty Iustuso, znana wśród ludzi ze swej sprawiedliwości, weź z izby swojego męża i wyjdźcie na zewnątrz.
Po chwili na środku placu przed domem płonęło ognisko z drzwi i kilku mebli, dla których szabrownicy nie znaleźli wartości. Z ciemności izby na zewnątrz wyszła Iustusa, trzymając pod ramię swojego męża. Był to chudy i wysoki mężczyzna w brudnej szacie. Jego broda i włosy były długie, niegdyś czarne, teraz w połowie siwe. Ciało jego pokryte było ropiejącymi krostami. Kobieta podprowadziła go do ognia, gdzie pomogła mu usiąść na ziemi. Trzej mężczyźni zajęli się plądrowaniem domu, natomiast Zabulon podszedł do małżeństwa.
- Wieści o twoim stanie są umniejszone. Nie dziwię się, że ci, którzy niegdyś hołubili ci, teraz plują na twój widok. Czy wiesz jak o tobie mówią?
- Nie wiem drogi Zabulonie. - głos siedzącego na ziemi mężczyzny był spokojny i głęboki, pozbawiony każdej emocji, prócz smutku - Ale proszę, powiedz mi.
- Niegdyś mówili o tobie Hiob Wspaniałomyślny, teraz zwą cię Hiobem Łuskowatym. Ci którzy tak bardzo cię kochali i korzystali z twojej szczodrości, uczciwości i nieskończonej głupoty jaką jest czynienie dobra wśród ubogiego ludu, nie mają wątpliwości, żeś ty jest sługą diabła. Nie mogło przecież być tak, że człowiekowi tak prawemu Bóg odebrał wszystko. Nikt w okolicy nie mówi o niczym innym Hiobie jak o tobie. Żeś pod tą maską pobożności ukrywał swą prawdziwą naturę diabelską i z niej brał całe swoje powodzenie i majętności. Wszak Bóg jest sprawiedliwy. Nie ty głosiłeś takie słowa wśród ludu?
Hiob spojrzał Zabulonowi prosto w oczy. Nie powiedział jednak nic.
- Milczysz? - Zabulon nie krył satysfacji w głosie - Pamiętasz jak przez twój sąd skazano mnie na biczowanie? Dwadzieścia razów dostałem, zaś kat w swej pasji gnębienia mnie, tak się zapomniał, że nie oszczędził żadnego miejsca na mym ciele, włącznie z twarzą.
- Wyrok był sprawiedliwy, dostałeś dwadzieścia razy za każdą z ukradzionych memu sąsiadowi owiec - spokojnie odparł Hiob.
- A czy widziałeś, że w domu mym czeka na mnie kobieta i dzieci i że nie mam ich jak wykarmić? Tego nie brałeś pod uwagę. Nie wziąłeś też pod uwagę, że kat był znajomym twojego sąsiada Karima i jedna z ukradzionych owiec przypadła mu w nagrodę w zamian za przyłożenie starań w chłoście. Jego bicz poprzecinał moje mięśnie. Nie mogłem się ruszyć przez kilka księżycy. Kobieta ma zajęła się mną, ale z biedy najmłodsze z mych dzieci zmarło. - tu Zabulon poczynił przerwę, przez tę jedną chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu - A teraz przyszedłem po zapłatę. Ten lud, o który tak bardzo dbałeś, i który wcześniej z lubością przyglądał się jak mnie biczują, teraz wie o tym, że ja tu jestem. To co się tutaj właśnie odbywa dzieję się za cichym przyzwoleniem twych przyjaciół. Nie chcą mieć w swej okolicy człowieka przeklętego przez Boga.
- Jeśliś cierpiał z biedy mogłeś przyjść do mnie po pracę. Dobrze wiesz, że nikomu nie odmawiałem pomocy - wyszeptał Hiob.
- Wiesz dlaczego żaden z twojego ludu nie przyjdzie ci teraz z pomocą? Dlatego, że choć raz czują się lepsi od ciebie Hiobie, wszak to ty, a nie oni zostali przeklęci. I ja także mam swoją dumę, o pomoc nikogo prosić nie muszę.
Zabulon odwrócił się w kierunku domu, gdzie zawołał go jeden z trzech mężczyzn.
- Już kończymy. Pakujemy na wóz, który wzięliśmy ze stajni, ostatnie wartościowe rzeczy.
- Dobrze, to co nam niepotrzebne ustawcie pośrodku izby i podpalcie. - potem Zabulon zwrócił się ponownie do Hioba. - Wszystko co mieliście zaraz spłonie lub zostanie zabrane. Oszczędzę wasze życia. Myśl o tym co was spotkało i waszej udręce jest zbyt wspaniała, abym przerywał ją moim nożem. Jednak o świcie opuścicie to miejsca i pójdziecie swoją drogą.
Kiedy dom Hioba płonął, a wóz z kosztownościami został zaprzęgnięty, Zabulon wskoczył na swego wierzchowca i ostatni raz zwrócił się do Hioba.
- My ludzie cienia jesteśmy wam niezbędni. Bez nas wy, ludzie światła, byście po prostu nie istnieli. Pamiętaj o mnie Hiobie i wychwalaj mrok. Tak jak i ja wychwalam słońce, które przecież rzuca cień.
A potem odjechali w noc.
Hiob spojrzał na Iustusę.
- Spójrz na mnie kochana.
- Nie mogę na ciebie patrzeć Hiobie. Widzę w twych oczach jedynie spojrzenia naszych zmarłych dzieci.
I Hiob zamilkł. Wspomniał czas kiedy to przybył sługa z wieścią, że Chaldejczycy ukradli jego woły i osły i wielbłądy, a pasterzy pomordowali. Starał się przyjąć to ze spokojem. Miał tyle pieniędzy, aby odbudować swoje stada, najbardziej żal było mu ludzi. Kiedy kolejny sługa przybył z informacją, że dom jednej z jego córek płonie niezwłocznie dosiadł konia i pojechał w tamtym kierunku. Kiedy przybył na miejsce zastał już tylko pogorzelisko. Jego nozdrza wdychały swąd spalonego mięsa jego dzieci i wzrok ujrzał ich czarne dymiące szkielety. Widział ich resztki, najstarszej i poważnej Sofy, młodszej i zawsze pogodnej Eleny, przybłędy Any, którą kiedyś ktoś pozostawił w koszu przed drzwiami i została już z nimi, i najmłodszego, ich jedynego syna Butrusa. Czuł swąd ich spalonych odchodzących od kości mięśni. I zwymiotował. Potem położył się na ziemi i wył przez kilka godzin. Dopiero wieczorem był gotów wrócić do Iustusy i spojrzeć jej w oczy przekazując złe wieści. Wtedy spojrzała mu w oczy po raz ostatni.
- Hiobie, zrozum mnie - rzekła Iustusa patrząc na płonący dom - odchodzę od ciebie. Jeśli zostanę z tobą, twój trąd przejdzie na mnie. Nie uratuję wtedy ani siebie, ani ciebie. Nie będzie z tego żadnego pożytku.
- Rozumiem cię żono. Zawsze zwana byłaś Sprawiedliwą, ze względu na twój zawsze dobry osąd każdej sytuacji. W tym wszystkim sprawiedliwa byłaś zawsze na pierwszym miejscu wobec siebie.
- Cóż by było z twoim majątkiem, gdyby nie ja i mój rozsądek? - powiedziała oschle Iustusa - Przepadłby! Wszystko byś w końcu rozdał ubogim ludziom zdając się na twojego Boga i jego wspaniałomyślność. Zawsze stałam na straży twych poczynań i trzymałam na wodzy twoją czasem niezrozumiałą potrzebę czynienia dobra. Mówiłam ci, żebyś mnożył swój majątek, tak, żebyś mógł pomagać coraz większej ilości ludu i zapewniał im pracę. A nie bezmyślnie w nich wierzył i rozdawał darmo. Gdzież oni wszyscy są, ci którzy tak cię chwalili? Kiedy cię widzą plują ci w twarz.
Hiob wspomniał ich miłosne uniesienia, które dały życie ich dzieciom. Wspomniał jej czułość i śmiech, a także każdy szczegół jej ciała. Pomyślał o bliźnie między pośladkami, o której wiedział tylko on. I zapachu, którego nikt inny nie był w stanie wyczuć, nawet ona.
- Poszedłbym za tobą w ogień kobieto i oddałbym życie.
- Nie musisz oddawać za mnie życia. Trawi cię choroba i ono niedługo się skończy. Nie pozwolę, aby twój trąd i mnie pochłonął. Pójdę daleko, tam gdzie mnie nie znają i będę wiodła nowe życie.
- Rozumiem cię Iustuso. To sprawiedliwe. Cieszę się, że tak właśnie wybrałaś.
Kiedy zaczęło świtać ostatni raz wzrokiem przekroczyli próg ich domu. Potem bez słowa każde z nich poszło w przeciwnym kierunku. I jeśli kiedykolwiek słyszeliście, że Iustusa trwała przy swym chorym mężu, to wprowadzeni zostaliście w błąd.
Hiob odliczał każdy bolesny krok. Szedł powoli lecz bez ustanku. Po dniu drogi przybył do miejsca gdzie skały formowały półkę. Usiadł tam zmęczony i spojrzał na widniejący przed nim krajobraz. Poniżej rozciągała się spora dolina prowadząca aż do rozległego morza. Przypomniał sobie, kiedy wraz z żoną i dziećmi radośnie kąpał się w tych wodach, a wspomnienie to było tak bolesne, że załkał.
- Niech będzie błogosławiony czas, albowiem tylko on zbliża mnie do śmierci! - krzyknął w przestrzeń tyle ile miał siły.
Potem położył się bezwładnie na skale i zasnął. Kiedy zbudził go chłód wieczoru spojrzał na dolinę. Jechało w jego kierunku trzech jeźdźców. Nie wiedział wtedy, że to trójka jego przyjaciół. Elifaz z Temanu, Bildad z Szuach i Sofara z Naamy. Słysząc niepokojące wieści poszukiwali swego przyjaciela od kilku dni pragnąc mu pomóc w niedoli. Za nimi na horyzoncie od strony morza zbliżała się burza i ciemne chmury okalały niebo nad wodą. Nie wiedział także tego Hiob, że toczy się w tej burzy bitwa.
Bitwa o jego duszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz