- To te drzwi - wskazał na nie palcem jeden z nich - Marku użyj klucza otrzymanego od gospodarza.
Z grupy wystąpił mężczyzna zwany Markiem i otworzył drzwi małego mieszkania, do którego następnie w ciszy weszła cała grupa. Wewnątrz na kilku metrach kwadratowych znajdowało się niewiele mebli. Jedynie stół z dwoma krzesłami, na stole pismo święte otwarte na bogato ilustrowanej przypowieści o Hiobie, dzban z wodą i kawałek chleba złożony w materiał. Równo ułożony i zapisany stos kartek, pióro i kałamarz, a także świeca. Na wieszaku opodal drzwi wisiał habit. Nie inny niż te, które noszone były przez mężczyzn, jedynie krótszy. Przy ścianie znajdowało się łóżko wyłożone słomą, na którym spokojnie spał mężczyzna przykryty kocem, na wygląd trzydziestu-kilkuletni. Jego ciemnie włosy przystrzyżone były zgodnie z zakonną modą i wygolone na czubku głowy. Zakonnik, który nakazał otwarcie drzwi usiadł na skraju łóżka, a pozostała czwórka otoczyła ich w półokręgu.
- Janie - powiedział łagodnie - zbudź się.
I Jan otworzył oczy. Widząc w ciemności ponure zarysy postaci nie był przekonany, czy była to już jawa czy jeszcze sen. Był jeszcze zbyt zaspany by być przerażonym takimi odwiedzinami i przebudzeniem.
- Andrzeju - siedzący na łóżku mężczyzna zwrócił się do towarzysza - bądź łaskaw zapalić świecę.
Po chwili śpiącemu dotąd Janowi ukazały się twarze pięciu przybyłych mnichów, znajomych mnichów. I choć nie wypowiedział ani słowa to znajomość owych twarzy nie uspokoiła go wcale.
- Janie, powiedz mi, mam takie pytanie nie dające mi spokoju. Co jest gorsze - reformacja czy kontrreformacja? Niedaleko twych urodzin zmarł Marcin Luter i to co namieszał w boskim porządku jeszcze długo nam się czkawką będzie odbijało. A tymczasem ty w drugą stronę ludziom naszym w głowach mieszasz. Tak więc pytam się ciebie. Kto zaś gorszy, ty czy Luter co ludziom żyjącym po bożemu być nie dajecie i wciąż to ciągacie to w jedną, to w drugą stronę, kiedy ład jest pośrodku?
Jan był jednak jeszcze zbyt zaskoczony najściem i nagłym wybudzeniem by w jakikolwiek sposób ustosunkować się do pytania mężczyzny siedzącego u jego nóg. Ten niezniechęcony kontynuował.
- Janie de Yespes, przyjacielu Teresy z tego miasta, powiedz mi, czy ja albo kto inny kiedykolwiek bronił tobie chodzenia boso? Ty zaś namiętnie czepiasz się tego, że ja i mnie podobni chcemy chodzić w trzewikach. Czy ja zabraniam ci pościć przez połowę roku? Czy zabraniam ci kontemplować w ciszy? Ty zaś czepiasz się nas i zmuszasz do tak niepotrzebnego rygoru, miast pilnować własnej świętości.
Jan spojrzał rozmówcy już ze spokojem prosto w oczy.
- Piotrze, jestem rad móc gościć ciebie i twych towarzyszy, a i moich znajomych w mej skromnej izbie. Andrzeju, Marku, Mateuszu i Szymonie, bądźcie pozdrowieni. Pozwólcie, że wstanę i ugoszczę was choćby wodą i chlebem.
Piotr jednak przyłożył dłoń do jego klatki piersiowej uniemożliwiając powstanie.
- Leż spokojnie Janie, nie skończyłem jeszcze przemawiać - powiedział groźnie - Czyż przełożeni nie kazali ci powrócić do twej rodzinnej wioski Fontiveros? Cóż więc robisz przyjacielu w tym mieście i czego tu jeszcze szukasz?
- Przecież mimo naszych dyskursów dostałem ostatecznie pozwolenie od nuncjusza, aby móc pozostać i kontynuować z przełożonymi dialog - odparł Jan.
- A i owszem. Słyszałem o twoim pozwoleniu od nuncjusza, ale z tego co mi wiadomo, informacje te pochodzą pośrednio od Ciebie, a i zgaduję, że pisma właściwego nie posiadasz.
- Chyba Piotrze nie zarzucasz mi kłamstwa?
- Wobec braku dowodów uważam jedynie twe słowa za niewiarygodne.
Tu brat Piotr spojrzał z uśmiechem na swych towarzyszy, a oni odpowiedzieli mu tym samym.
- Widzisz Janie, mam dla Ciebie dobre wieści. Ja i moi towarzysze przybyliśmy pomóc ci wprowadzić twoje reformy w życie. Skoro tak tęskno ci za Regułą Pierwotną, co ją zniósł sam papież Eugeniusz, to pomożemy ci ją wprowadzić w życie na nowo. W twoje życie. Bracia! Zajmijcie się naszym Janem od Krzyża. A skoro takie imię przybrał to i może na tymże krzyżu skończy!
Jan wyskoczył z łóżka w kierunku drzwi, ale nie uszedł nawet dwóch kroków kiedy został przez pięciu mężczyzn przewrócony na podłogę, a następnie w sposób brutalny związany i zakneblowany. Na koniec został uderzony drewnianą pałką niedaleko skroni i wtedy stracił przytomność.
- Na chwałę Boga bracia! Wsadźcie go do wora, nie chcemy wzbudzać sensacji w mieście pośrodku nocy.
I tak na rozkaz Piotra reszta braci umieściła Jana w brudnym worze i wyniosła poza mury miasta, gdzie czekał na nich powóz i dwa konie.
Jan ocknął się dopiero po dniu drogi, gdy dojeżdżali do miasta Toledo. Jego głowa wciąż pulsowała bólem i czuł, że ciało ma zalane zarówno krwią, jak i własną uryną. Kiedy powóz stanął Jan został zrzucony z niego na ziemię, wciąż spętany w oblekającym go materiale.
- Rozwiążcie wór, zobaczmy czy jeszcze życie nie uszło z tego nieszczęśnika - uszu Jana doszedł męski tubalny głos.
Po chwili Jan, choć nadal spętany linami został wyswobodzony z worka. Jego oczom ukazał się plac klasztoru karmelitów w Toledo. W świetle pochodni zobaczył wiele znajomych twarzy współbraci, a pośrodku nich starą twarz prowincjała Jakuba.
- Pomóżcie mu wstać - zażądał Jakub.
Dwaj bracia podeszli do Jana i chwycili leżącego pod ręce, tak aby pomóc mu się podnieść. Ten jednak po chwili upadł na kolana nie mogąc opierać się na zdrętwiałych od długiej podróży nogach.
- I dobrze - powiedział Jakub - to odpowiednia dla ciebie Janie pozycja. Czy wiesz po co ciągnęliśmy cię aż do Toledo?
Zakneblowany Jan spojrzał jedynie prowincjałowi prosto w oczy.
- Sąd boży się tu odbędzie nad tobą. Bracie Piotrze, czy możesz odczytać listę stawianych Janowi zarzutów?
Piotr wystąpił przed klęczącego Jana, po czym rozwinął zwój.
- Janie od Krzyża, reformatorze z tak zwanych karmelitów bosych i współpracowniku Teresy z Ávili. Władze klasztorne zarzucają tobie co następuje: nieposłuszeństwo wobec reguł zakonu karmelitów i negacje ich postanowień wobec własnej osoby oraz nieprzestrzeganie postanowień synodu w Piancezie. Wszystkie te zarzuty zostały potwierdzone przez zgromadzonych tu czterdziestu czterech braci naszego zakonu. Czy masz coś na swoją obronę?
Zakneblowany Jan zaczął jedynie kręcić głową. Z ust dochodził zaledwie bulgot.
- Wobec braku argumentów obrony uznajemy cię w takim razie winnym zarzucanym grzechom jakie popełniłeś wobec Boga i współbraci, doprowadzając swoim zaślepieniem do rozłamu w naszej regule, przez co zostajesz skazany na uwięzienie w niniejszym klasztorze. - rzekł prowincjał - Bracie Marku i bracie Andrzeju. Odprowadźcie brata Jana do jego nowej celi, późno już. Dawno po komplecie, a przecież czekają na nas jeszcze nocne czytania.
- W tych ścianach kończy się i zaczyna twój świat. Możesz być tutaj bosy, możesz pościć, możesz milczeć i możesz kontemplować ciszę. Aż do końca swych dni - brat Marek zdjął knebel z ust Janowi, a Andrzej poluzował okalające jego ciało liny.
Jan spojrzał na nich z przerażeniem i nie mógł wydobyć z siebie słowa, choć jeszcze chwilę wcześniej chciał krzyczeć. Po chwili drzwi zamknęły się z trzaskiem, a on pozostał sam w ciemnościach.
W kompletnej izolacji. Bo oto nadeszła noc. Oscura noche del alma.
(c) photo courtesy Łukasz Nowak