- Zbudź się kochany.
- Dzień dobry mamusiu - cichutko wyszeptał Hiob.
- Dzień dobry Hiobie. Spójrz przez drzwi izby. Zobacz jak pięknie wpadają przez nie promyki słońca. I grają, grają dla Ciebie. Na drobinkach kurzu wesoło unoszących się w powietrzu. A drobinki tańczą wesoło i bardzo cichutko śpiewają. Śpiewają tak cichutko, żeby ich śpiew mógł dotrzeć tylko do bardzo małego ucha.
- Mamo, a jak małe musi być takie ucho, żeby usłyszeć co śpiewają?
- Och... musi być tak małe jak ucho siedmioletniego chłopca.
Hiob nic na to nie odpowiedział. W wysiłku aż zmarszczył czoło i starał się usłyszeć delikatny śpiew. Skoncentrowany nasłuchiwał, a przez chwilę zaczął wątpić czy to na pewno dziś jest dzień jego siódmych urodzin, a jego ucho osiągnęło już właściwy rozmiar. Widząc to jego matka nachyliła się nad nim czule i najciszej i delikatniej jak tylko potrafiła zanuciła mu do ucha.
- Kolejny piękny dzień.
Jak każdego ranka Hiob na polecenia matki umył twarz i ręce w misce, a następnie siadł przy stole na środku izby, zjadł kawałek chleba i popił wodą. Następnie matka poprosiła by odstawił krzesło od stołu na odległość trzech kroków, kucnęła przed nim i patrząc z miłością w oczy rzekła:
- Dziś kończysz siedem lat. A z dalekich pastwisk do domu wraca twój ojciec. Zwyczaj każe, abym tego dnia specjalnie przygotowała cię na jego powrót. Kiedy będziesz już sprawiony wyruszysz z nim pomóc mu przy jego stadzie, które choć niewielkie dawało nam zawsze pożywienie i pieniądze, a przede wszystkim schronienie. Twój ojciec nauczy cię o zwierzętach, nauczy ich zwyczajów, tego jak rozumieć ich mowę, aby czuły się bezpiecznie i podążały za tobą. Nauczy cię jak rozpoznawać dobre pastwiska, a także wykorzystywać wszelkie rośliny i zioła na swoją korzyść. A w nocy, kiedy będziecie leżeć przy ognisku pod otwartym niebiem, będzie uczył cię o gwiazdach, tak abyś nigdy nie czuł się zagubiony i zawsze mógł odnaleźć drogę do domu. Do mnie. A ja zawsze będę na was czekać.
Po policzkach Hioba w ciszy spłynęły łzy smutku. O tym co miało się wydarzyć wiedział już wcześniej i nie było dla niego zaskoczeniem. Inni okoliczni chłopcy, których znał, kończąc wiek siedmiu lat także przechodzili pod opiekę swych ojców. Niektórzy wyruszali na polowania, inni wypływali w morze. Jeszcze inni uczyli się rzemiosła, którego ich ojcowie nauczyli się od swoich ojców. Hiob wiedział więc co zajdzie. Nie był jednak przygotowany ani na lęk przed nieznanym, ani na rozpoczęcie życia z dala od matki, która była całym jego dotychczasowym światem. Ta widząc jego ogromny smutek przytuliła go mocno, a zwykle kiedy go tuliła tak mocno mówiła: "Muszę uważać, żeby nie połamać ci żeber!". Dziś jednak, żadne słowo nie było w stanie jej przejść przez usta. Ujęła jego dłoń i posadziła na krześle. Nabrała z miski wody i dokładnie zwilżyła mu włosy. Następnie ujęła ostry nóż i kolejno zaczęła ścinać kosmyki włosów tuż przy głowie, które potem opadały na podłogę izby. Kiedy była bliska końca usłyszeli najpierw beczenie owiec dobiegające z dworu, następnie już tylko kroki, by na koniec ujrzeć postawną męską postać stojącą w promykach słońca przedostających się przez drzwi. Hiob nerwowo poruszył się na krześle i matka tnąc ostatni kosmyk włosów zraniła go nożem w głowę. Chłopiec krzyknął w bólu.
- Witaj żono, witaj synu.
- Chodź ze mną chłopcze.
- Spójrz Hiobie. To ziemia Us. Kiedy tu przybyłem nie miałem niczego. Nie miałem nawet marzeń. Miałem tylko kilka prostych potrzeb i chciałem przetrwać. A każdy dzień był zmaganiem i niewiadomą. Kiedyś na targowisku ujrzałem twoją matkę. I choć widziałem cuda natury, to wszystkie zdawały się przy niej blednąć. I wtedy zacząłem marzyć. I choć każdy dzień nadal był zmaganiem, to nie był już niewiadomą. Bo zaufałem Bogu, że mój wysiłek zaowocuje spełnieniem mojego snu, że kiedyś twoja matka zostanie moją żoną i wyda mi na świat syna. I tak zarobiłem na pierwszą owcę własnymi rękoma, a pierwsza owca zarobiła już na drugą. I tak powoli powstawało moje stado. I kiedy znany byłem już w okolicy ze swojej pracowitości, poprosiłem ojca twojej matki o jej rękę. A potem na świat przyszedłeś ty mój mały chłopcze. I dzięki tobie nie żałuję żadnego dnia swojej ciężkiej pracy. Bo wiedziałem, że dzięki temu ty kiedyś będziesz miał lżej. Że zawsze będziesz miał dom, do którego będziesz mógł wracać, a twoje dni nie będą nigdy niewiadomą i przepełnione strachem, którego nie raz doświadczałem. Kiedyś weźmiesz moje stado i rozmnożysz je jeszcze bardziej, a także dodasz do niego inne gatunki. A ludzie będą cię szanować, a przez to ty będziesz szanować moją pamięć, kiedy mnie już dawno nie będzie.
Ojciec spojrzał na Hioba. Przeczesał jego krótkie włosy szorstką dłonią.
- Czy nadal boli cię rana nad uchem?
- Tak tato.
- Wiesz, nie raz byłem chory albo ranny. Albo tak głodny, że nie widziałem już nadziei na poprawę swojej sytuacji. I kiedy nie mogłem znaleźć już żadnego powodu, żeby wstać i maszerować dalej, wtedy stosowałem magiczne zaklęcie.
- Naprawdę znasz magiczne zaklęcia tato?
- O tak, a przynajmniej jedno.
I ojciec ujął z ramienia Hioba drobne ścinki włosów i ułożył na szeroko rozpostartej dłoni drugiej ręki.
- Widzisz synku, kiedy coś mi dolega, albo mam jakieś zmartwienie, wtedy wyobrażam sobie, że ten ogromy problem przybiera postać odrobiny pyłu. Kładę wtedy taki pył na swojej dłoni i mocno na niego dmucham, aż ulatuje wesoło tańcząc na wietrze. I wiesz co?
- Co tato?
- Nigdy już nie wraca - po czym mocno dmuchnął na ścinki włosów Hioba, które następnie porwał wiatr.
***
Siedzieli przy nim już cztery dni. Hiob zaś cztery dni głównie był nieprzytomny, a kiedy spał spokojnie oddychał, bo śnił i nie czuł bólu. Jak co noc Elifaz rozpalał ognisko, Bildad wracał z rybami wyłowionymi z morza, zaś Sofara przemywała ropiejące rany Hioba. I choć przybyli z odległych miast Temanu, Szuach i Naamy, od kilku dni pieczołowicie zajmowali się swym chorym przyjacielem. Hiob w końcu otworzył oczy.
- Wiesz Sofaro? Śniłem o swoich rodzicach. I przez chwilę myślałem, że to moja matka znowu czuwa nade mną.
- Nie Hiobie, to ja czuwam nad tobą. Zaś Elifaz rozpalił ognisko, byś mógł ogrzać swoje ciało. A Bildad jak wiesz jest nieocenionym rybakiem. Jak mu się chce oczywiście. Ale widzę, że dla Ciebie mu się chce, bo właśnie niesie piękne ryby.
Hiob spojrzał na przyjaciółkę, a potem na dwóch mężczyzn krzątających się przy ognisku. Spojrzał na nich z miłością.
- Przybyliście mi towarzyszyć w ostatniej wędrówce?
- Przybyliśmy czekać przy tobie, aż wyzdrowiejesz.
I milczeli potem dość długo. Słychać było tylko szum wiatru i morza, a także strzelający ogień.
- Sofaro? - wyszeptał Hiob.
- Tak przyjacielu?
- Znam was wszystkich większość mojego życia i zawsze mogliśmy liczyć na siebie, choć los od dzieciństwa porozrzucał nas daleko po świecie. Ale nie opowiadałem wam jednej historii. Niechże Elifaz i Bildad podejdą do nas.
I kiedy cała trójka przyjaciół usiadła w półokręgu wokół Hioba, ten spokojnie kontynuował.
- Mój ojciec nauczył mnie magicznego zaklęcia. Widzicie, kiedy miałem jakiś problem wyobrażałem sobie, że jest on niczym pył na drodze po której stąpam, taki malutki. - tu Hiob ujął trochę piasku z ziemi, na której leżał i ułożył na swojej rozpostartej dłoni - kładłem pył na ręce, dmuchałem na niego mocno, a jego drobinki unosiły się na wietrze wesoło tańcząc w promykach słońca i nigdy nie wracały. Choć moje uszy były już zbyt stare by słyszeć cichy i radosny śpiew, o którym opowiadała mi matka, to moje problemy bezpowrotnie odpływały i niknęły jak pył na wietrze.
Tu Hiob uczynił przerwę i spojrzał po kolei w oczy swych przyjaciół. Po czym tak mocno jak jeszcze potrafił znaleźć siłę w swym trędowatym ciele, dmuchnął w dłoń. Piasek pozostał jednak niezmiennie na jego ręce, przylepiony do mazi wydobywającej się z ropiejących ran.