piątek, 29 września 2017

Rozdział czwarty: Pył na wietrze

Tego dnia Hiob skończył siedem lat. W izbie jego rodzinnego domu unosił się zapach świeżo wypieczonego chleba. Wiedział, że jego matka już od wczesnych godzin porannych krzątała się po obejściu. Słyszał, że najpierw cichutko zamiotła pomieszczenie, potem zabrała się za wyrabianie ciasta na wypiek. Na koniec rozpaliła ogień pod piecem, obok którego znajdowało się łóżko Hioba. I poczuł przyjemne ciepło. Nie śmiał otworzyć jednak oczu. Podekscytowany i niepewny czekał na to co miało się tego dnia wydarzyć i udawał, że nadal śpi.
  • Zbudź się kochany.
Matka Hioba delikatnie położyła synkowi dłoń na czole, a następnie pogłaskała jego długie kręcone włosy. Była to wysoka kobieta, tak samo jak inne pochodzące z ziemi Us. Ciemne włosy miała spięte w warkocz, a szczupłe ciało okryte niegdyś białą, a teraz już szarą i wiekową szatą. Jej twarz, choć nadal delikatna i kobieca nosiła znamiona ciężkiej pracy i zmęczenia, które skrzętnie ukrywała przed dzieckiem najmilszym uśmiechem.
  • Dzień dobry mamusiu - cichutko wyszeptał Hiob.
  • Dzień dobry Hiobie. Spójrz przez drzwi izby. Zobacz jak pięknie wpadają przez nie promyki słońca. I grają, grają dla Ciebie. Na drobinkach kurzu wesoło unoszących się w powietrzu. A drobinki tańczą wesoło i bardzo cichutko śpiewają. Śpiewają tak cichutko, żeby ich śpiew mógł dotrzeć tylko do bardzo małego ucha.
  • Mamo, a jak małe musi być takie ucho, żeby usłyszeć co śpiewają?
  • Och... musi być tak małe jak ucho siedmioletniego chłopca.
Hiob nic na to nie odpowiedział. W wysiłku aż zmarszczył czoło i starał się usłyszeć delikatny śpiew. Skoncentrowany nasłuchiwał, a przez chwilę zaczął wątpić czy to na pewno dziś jest dzień jego siódmych urodzin, a jego ucho osiągnęło już właściwy rozmiar. Widząc to jego matka nachyliła się nad nim czule i najciszej i delikatniej jak tylko potrafiła zanuciła mu do ucha.
  • Kolejny piękny dzień.
Jak każdego ranka Hiob na polecenia matki umył twarz i ręce w misce, a następnie siadł przy stole na środku izby, zjadł kawałek chleba i popił wodą. Następnie matka poprosiła by odstawił krzesło od stołu na odległość trzech kroków, kucnęła przed nim i patrząc z miłością w oczy rzekła:
  • Dziś kończysz siedem lat. A z dalekich pastwisk do domu wraca twój ojciec. Zwyczaj każe, abym tego dnia specjalnie przygotowała cię na jego powrót. Kiedy będziesz już sprawiony wyruszysz z nim pomóc mu przy jego stadzie, które choć niewielkie dawało nam zawsze pożywienie i pieniądze, a przede wszystkim schronienie. Twój ojciec nauczy cię o zwierzętach, nauczy ich zwyczajów, tego jak rozumieć ich mowę, aby czuły się bezpiecznie i podążały za tobą. Nauczy cię jak rozpoznawać dobre pastwiska, a także wykorzystywać wszelkie rośliny i zioła na swoją korzyść. A w nocy, kiedy będziecie leżeć przy ognisku pod otwartym niebiem, będzie uczył cię o gwiazdach, tak abyś nigdy nie czuł się zagubiony i zawsze mógł odnaleźć drogę do domu. Do mnie. A ja zawsze będę na was czekać.
Po policzkach Hioba w ciszy spłynęły łzy smutku. O tym co miało się wydarzyć wiedział już wcześniej i nie było dla niego zaskoczeniem. Inni okoliczni chłopcy, których znał, kończąc wiek siedmiu lat także przechodzili pod opiekę swych ojców. Niektórzy wyruszali na polowania, inni wypływali w morze. Jeszcze inni uczyli się rzemiosła, którego ich ojcowie nauczyli się od swoich ojców. Hiob wiedział więc co zajdzie. Nie był jednak przygotowany ani na lęk przed nieznanym, ani na rozpoczęcie życia z dala od matki, która była całym jego dotychczasowym światem. Ta widząc jego ogromny smutek przytuliła go mocno, a zwykle kiedy go tuliła tak mocno mówiła: "Muszę uważać, żeby nie połamać ci żeber!". Dziś jednak, żadne słowo nie było w stanie jej przejść przez usta. Ujęła jego dłoń i posadziła na krześle. Nabrała z miski wody i dokładnie zwilżyła mu włosy. Następnie ujęła ostry nóż i kolejno zaczęła ścinać kosmyki włosów tuż przy głowie, które potem opadały na podłogę izby. Kiedy była bliska końca usłyszeli najpierw beczenie owiec dobiegające z dworu, następnie już tylko kroki, by na koniec ujrzeć postawną męską postać stojącą w  promykach słońca przedostających się przez drzwi. Hiob nerwowo poruszył się na krześle i matka tnąc ostatni kosmyk włosów zraniła go nożem w głowę. Chłopiec krzyknął w bólu.
  • Witaj żono, witaj synu.
W izbie wcześniej wypełnionej krzykiem Hioba rozległ się tubalny męski głos. Mężczyzna o bujnej brodzie i długich czarnych kręconych włosach podszedł do kobiety i mocno ujęli się w ramiona. Oboje westchnęli głęboko, jakby umęczeni tęsknotą za sobą i trwali tak długą chwilę, aż zdawać by się mogło, że zapomnieli całkiem o swym zranionym i zlęknionym synu. Wkrótce oboje odwrócili się w jego kierunku zawstydzeni ocierając łzy, a ojciec Hioba ujął kawałek tkaniny i namoczył go w wodzie. Następnie delikatnie obmył ranę chłopca powstałą tuż nad jego uchem. Kiedy skończył, a krwawienie ustąpiło, chłopiec poczuł na swojej delikatnej dłoni jego dłoń. A dłoń jego ojca była duża i silna, i bardzo, ale to bardzo szorstka i spracowana.
  • Chodź ze mną chłopcze.
I wyszli razem przed dom, a matka stanęła za nimi w drzwiach izby.
  • Spójrz Hiobie. To ziemia Us. Kiedy tu przybyłem nie miałem niczego. Nie miałem nawet marzeń. Miałem tylko kilka prostych potrzeb i chciałem przetrwać. A każdy dzień był zmaganiem i niewiadomą. Kiedyś na targowisku ujrzałem twoją matkę. I choć widziałem cuda natury, to wszystkie zdawały się przy niej blednąć. I wtedy zacząłem marzyć. I choć każdy dzień nadal był zmaganiem, to nie był już niewiadomą. Bo zaufałem Bogu, że mój wysiłek zaowocuje spełnieniem mojego snu, że kiedyś twoja matka zostanie moją żoną i wyda mi na świat syna. I tak zarobiłem na pierwszą owcę własnymi rękoma, a pierwsza owca zarobiła już na drugą. I tak powoli powstawało moje stado. I kiedy znany byłem już w okolicy ze swojej pracowitości, poprosiłem ojca twojej matki o jej rękę. A potem na świat przyszedłeś ty mój mały chłopcze. I dzięki tobie nie żałuję żadnego dnia swojej ciężkiej pracy. Bo wiedziałem, że dzięki temu ty kiedyś będziesz miał lżej. Że zawsze będziesz miał dom, do którego będziesz mógł wracać, a twoje dni nie będą nigdy niewiadomą i przepełnione strachem, którego nie raz doświadczałem. Kiedyś weźmiesz moje stado i rozmnożysz je jeszcze bardziej, a także dodasz do niego inne gatunki. A ludzie będą cię szanować, a przez to ty będziesz szanować moją pamięć, kiedy mnie już dawno nie będzie.
Ojciec spojrzał na Hioba. Przeczesał jego krótkie włosy szorstką dłonią.
  • Czy nadal boli cię rana nad uchem?
  • Tak tato. 
  • Wiesz, nie raz byłem chory albo ranny. Albo tak głodny, że nie widziałem już nadziei na poprawę swojej sytuacji. I kiedy nie mogłem znaleźć już żadnego powodu, żeby wstać i maszerować dalej, wtedy stosowałem magiczne zaklęcie.
  • Naprawdę znasz magiczne zaklęcia tato?
  • O tak, a przynajmniej jedno.
I ojciec ujął z ramienia Hioba drobne ścinki włosów i ułożył na szeroko rozpostartej dłoni drugiej ręki.
  • Widzisz synku, kiedy coś mi dolega, albo mam jakieś zmartwienie, wtedy wyobrażam sobie, że ten ogromy problem przybiera postać odrobiny pyłu. Kładę wtedy taki pył na swojej dłoni i mocno na niego dmucham, aż ulatuje wesoło tańcząc na wietrze. I wiesz co?
  • Co tato?
  • Nigdy już nie wraca - po czym mocno dmuchnął na ścinki włosów Hioba, które następnie porwał wiatr.

***

Siedzieli przy nim już cztery dni. Hiob zaś cztery dni głównie był nieprzytomny, a kiedy spał spokojnie oddychał, bo śnił i nie czuł bólu. Jak co noc Elifaz rozpalał ognisko, Bildad wracał z rybami wyłowionymi z morza, zaś Sofara przemywała ropiejące rany Hioba. I choć przybyli z odległych miast Temanu, Szuach i Naamy, od kilku dni pieczołowicie zajmowali się swym chorym przyjacielem. Hiob w końcu otworzył oczy.
  • Wiesz Sofaro? Śniłem o swoich rodzicach. I przez chwilę myślałem, że to moja matka znowu czuwa nade mną. 
  • Nie Hiobie, to ja czuwam nad tobą. Zaś Elifaz rozpalił ognisko, byś mógł ogrzać swoje ciało. A Bildad jak wiesz jest nieocenionym rybakiem. Jak mu się chce oczywiście. Ale widzę, że dla Ciebie mu się chce, bo właśnie niesie piękne ryby.
Hiob spojrzał na przyjaciółkę, a potem na dwóch mężczyzn krzątających się przy ognisku. Spojrzał na nich z miłością.
  • Przybyliście mi towarzyszyć w ostatniej wędrówce?
  • Przybyliśmy czekać przy tobie, aż wyzdrowiejesz.
I milczeli potem dość długo. Słychać było tylko szum wiatru i morza, a także strzelający ogień.
  • Sofaro? - wyszeptał Hiob.
  • Tak przyjacielu?
  • Znam was wszystkich większość mojego życia i zawsze mogliśmy liczyć na siebie, choć los od dzieciństwa porozrzucał nas daleko po świecie. Ale nie opowiadałem wam jednej historii. Niechże Elifaz i Bildad podejdą do nas.
I kiedy cała trójka przyjaciół usiadła w półokręgu wokół Hioba, ten spokojnie kontynuował.
  • Mój ojciec nauczył mnie magicznego zaklęcia. Widzicie, kiedy miałem jakiś problem wyobrażałem sobie, że jest on niczym pył na drodze po której stąpam, taki malutki. - tu Hiob ujął trochę piasku z ziemi, na której leżał i ułożył na swojej rozpostartej dłoni - kładłem pył na ręce, dmuchałem na niego mocno, a jego drobinki unosiły się na wietrze wesoło tańcząc w promykach słońca i nigdy nie wracały. Choć moje uszy były już zbyt stare by słyszeć cichy i radosny śpiew, o którym opowiadała mi matka, to moje problemy bezpowrotnie odpływały i niknęły jak pył na wietrze.
Tu Hiob uczynił przerwę i spojrzał po kolei w oczy swych przyjaciół. Po czym tak mocno jak jeszcze potrafił znaleźć siłę w swym trędowatym ciele, dmuchnął w dłoń. Piasek pozostał jednak niezmiennie na jego ręce, przylepiony do mazi wydobywającej się z ropiejących ran.
  • Widzicie? Moje zaklęcie przestało działać.
Hiob i przyjaciele (Ilja Riepin, 1869, Muzeum Rosyjskie w Sankt Petersburgu)

środa, 23 sierpnia 2017

Rozdział trzeci: Prezentacja

Siedziała w ciszy. Na wygodnym dębowym fotelu, wyściełanym atłasowym płótnem o burgundowym kolorze. Na okrągłym stoliku umiejscowiona była lampka, na której złotym podeście pół-cylindryczny zielony klosz dawał oszczędne światło, rozświetlając zaledwie jej czarne źrenice, bladą twarz, czarną szatę i ciemne włosy sięgające ziemi i wijące się w wysokiej trawie. Wokół niej w półmroku rysowały się potężne półki uginające się pod nieskończoną ilością woluminów. Gdzieś wysoko ponad Nią, gdzie nie sięgały już księgi, widocznie świecił gwiazdozbiór Łabędzia ze swym nadolbrzymem Denebem, któremu inne gwiazdy nie dorównywały w wielkości i mocy.

Na stole rozłożona był tylko jedna księga. Trzymała na niej dłoń.


Pomiędzy regałami pojawiła się wysoka męska postać. Nie sposób było rozpoznać jej rysów czy stroju, jednak biła od niej bladoniebieska poświata ujawniająca kształt.
  • Tak Michale? - spytała spokojnie nie podnosząc wzroku z otwartej księgi.
  • Przybyłem oznajmić wieści. Jutrzenka przebywa na naszej gęstości. Prosi... nie to niewłaściwe słowo. On oznajmia swoją audiencję u Ciebie.
  • Dobrze. Niechaj wejdzie, skoro przybył. I odnajdź Imamiah, niechaj zaparzy nam herbaty. Mam do niej jeszcze kilka sprawunków.
Michał złożył skrzydła, tak aby przejść pomiędzy półkami bliżej Niej.
  • Czy coś jeszcze? - spytała.
  • Przybył z liczną świtą. Z mojej rachuby wynika, że tradycyjnie towarzyszy mu dziewięciu wiernych lordów, każdy z zastępem 73 poddanych - tu uczynił pauzę - i każdy z poddanych dzierży przynajmniej kilka par łyżew.
  • Rozumiem, że cała ta sytuacja powoduje dość spore zamieszanie na gęstości. Poproś Jutrzenkę by łaskawie zostawił swój dwór przed moimi drzwiami - tu spojrzała w końcu na Michała - i pofatygował się osobiście lecz w pojedynkę.
Michał skłonił się i odszedł w mrok, gdzie nie sięgało światło zielonej lampki.

Starannie zamknęła księgę. Obok stolika na drugim dębowym i wygodnym fotelu wyściełanym burgundowym atłasem, a w miejscu gdzie przed chwilę nie było jeszcze nic, siedział szczupły mężczyzna w smokingu, o ciemnych włosach zaczesanych do tyłu. Na stole oparł łokieć i otworzył dłoń, nad którą uniosła się świetlista kula, której blask nadał nieco ciepła przestrzeni.
  • I cóż przynosisz Jutrzenko? Oczywiście prócz światła.
  • Och, z pewnością się domyślasz. Przecież wiesz wszystko, a cała ta ilustracja Twojej osoby... - spojrzał na nią rozbawiony - ta ilustracja tego nieskończonego pomieszczenia imitująca Twoje rzekome powiązanie ze stanem duszy ludzkiej i jego wyobrażeniu o Tobie, ta maskarada, jest po prostu ujmująca. Zresztą chyba nie jesteś na bieżąco z biegiem wydarzeń. Matriarchat skończył się eon temu. Tam na dole. Pamiętasz jeszcze gdzie to jest?
Spojrzała na niego z uśmiechem. I trwali tak nieskończenie długą chwilę w ciszy.
  • Zakład. Nasz zakład - wyszeptał w końcu Jutrzenka, niecierpliwie bawiąc się świetlistą kulą i przerzucając ją między palcami.
  • Tak, zakład - odpowiedziała niewzruszona.
  • Przybywam oddać łyżwy i żądam egzekucji zakładu wynikającej z mojej wygranej!
Spokojnie ujęła świetlistą kulę lewitującą nad jego dłonią wywołując we właścicielu smokingu nieskrywaną irytację. Kula rozświetliła jej bladą twarz i nadała ludzkiego wyrazu. I gdyby ktoś z boku obserwował całą scenę, mógłby odnieść wrażenie, że jej oblicze nosiło znamiona dobroci i empatii.
  • I cóż uczyniłeś z tego daru otrzymanego ode mnie Jutrzenko? Komu i jak go zaniosłeś?
  • Uczyniłem z niego pożytek jak i miałem uczynić. Zaniosłem go im wszystkim, także Głupcowi. A teraz, skoro Głupiec nie żyje, żądam egzekucji zakładu.
Uśmiechnęła się. A gdyby ktoś obserwował to z boku mógłby odnieść wrażenie, że jest to uśmiech pobłażliwy, a być może tylko świetlista kula Jutrzenki nadawała jej taki ludzki wyraz.
  • A cóż się stało, że tak sądzisz?
  • Testujesz moją cierpliwość?
  • Oczekuję twojej interpretacji wydarzeń.
Gdyby Jutrzenka oddychał wziąłby teraz głęboki wdech.
  • Siedział tydzień w tej swojej chacie. Stan depresyjny można określić jako ten, kiedy talerze jak przestają mieścić się w zlewie, zaczynają wypełniać wannę. Chyba choć trochę znasz ludzi? Ale on tam wanny nie miał. Siedział i czekał. I w sumie się chyba spodziewał. Więc na koniec jak zabrałem mu dom, to zajęcie które wykonywał w celach zarobkowych i kobietę, a ludzie go pozostawili, z czego się właściwie cieszył, ponieważ uważał, że oddaje innym tylko swój smutek i ich krzywdzi... Wiesz, wtedy zabrałem mu syna. Bezskutecznie szukając pomocy wznosząc podniosłe modły do Twoich zastępów i jak wielu nie znajdując pomocy udał się do psychiatry. Wiesz, kto to psychiatra? Miał taki cały zestaw tabletek gotowych unicestwić jego materialne ciało. Przeczytał uważnie ulotki, chciał mieć pewność, że jego serce stanie i zażył wszystkie. Napisał pożegnalny list i położył się do łóżka. Po czym umarł. To znaczy nie żyje. Ujmując to innymi słowami - Jutrzenka uśmiechnął się delikatnie lecz z satysfakcją.
Na stole pojawiły się dwie szklanki, a także kobieca postać emitująca delikatnym fioletowym światłem, lecz oprócz tego nie sposób było rozpoznać jej rysów czy stroju. Dzierżyła w dłoniach porcelanowy imbryk, z którego rozpoczęła nalewać do szklanek gorącą herbatę.
  • Prosiłaś o herbatę Pani. Dla Ciebie i Twojego gościa.
  • Tak Imamiah. Dziękuję.
Jutrzenka spojrzał  zdezorientowany na Imamiah, potem ponownie skierował wzrok na Nią.
  • Zakład! Nasz zakład. Tak się składa, że dziewięciu moich lordów...
  • ...każdy z zastępem 73 poddanych, z czego każdy dzierży po kilka par łyżew czekają pod drzwiami Pani. Och Jutrzenko, są urzeczeni naszą gęstością! - przerwała mu z entuzjazmem Imamiah. - proszę skosztuj herbaty - Imamiah skończyła nalewać płyn do jego szklanki - Czy zdajesz sobie sprawę, że nieznaczna część populacji ludzkiej jest odporna na działania farmakologiczne? - zakończyła z nieskrywaną radością - To takie niespotykane!
Jutrzenka bardzo powoli i ceremonialnie napił się herbaty.
  • Gdzie on jest? - spytał cedząc słowa przez zęby.
  • Głupiec? Nie martw się, jest bezpieczny. Gdzieś pomiędzy. Czeka na powrót. - odpowiedziała Imamiah.
Jutrzenka wstał z dębowego fotela wyściełanego atłasowym płótnem. Poprawił smoking i wyciągnął dłoń w kierunku Pani, czekając by ta oddała mu jego świetlistą kulę.
  • Jam jest Lucyfer, gwiazda zaranna. Jam jest ten, który niesie oświecenie i wiedzę i poddaje charaktery próbom i wyzwaniom. Jam jest ich orędownikiem źle pojętym. I wrócę upomnieć się o swoje. Do Ciebie Pani.
I kiedy Pani oddała mu na powrót świetlistą kulę, zniknął. Wtedy skinęła na Imamiah pozwalając jej oddalić się do swoich spraw. Sama zaś otworzyła na powrót księgę i wpatrywała się dalej w jej niezapisane strony.



wtorek, 25 lipca 2017

Z listów nie wiadomo już kogo chwilowo i do kogo: Tutaj, 25.07.2017

Łapię się na tym, że chcę Ci wysłać wiadomość i nerwowo sięgam po telefon do kieszeni. Ale naprawdę nie mogę i po chwili dochodzi do mnie absurdalność całej sytuacji. Po tym całym czasie, który minie od napisania dzisiejszego listu, a momentem jego Twojej lektury, też już będziesz wiedziała dlaczego.

Kupiłem jednak maszynę do pisania. Kosztowała mnie dwadzieścia złotych na starociach oraz dodatkowe pięć złotych za jednego pluszowego misia koala oraz mamę kangurzycę z małym kangurkiem w torbie. Mały kangurek jest na sznureczku i można go z torby wyciągać, ale bez obawy, że zginie. Całość wybrała sobie H., a ja sam ją do tego zachęcałem. Potem wypraliśmy te wiekowe pluszaki i tak każdy był zadowolony. Ona, że darowała drugie życie starym zabawkom, a ja, że do końca wypruje kiedyś flaki z tej starej niemieckiej maszyny do pisania. To wiekowy Adler "Tippa" z lat pięćdziesiątych, więc dzięki Bogu, żaden (przynamniej aktywny) nazista nie maczał paluchów w jej produkcji. Chyba, że się zniechęcę i z czasem kupię nową, albo ukradnę moim dziadkom tę, którą pisałem przepisy kulinarne będąc dzieckiem. Są już tak zaawansowani w wieku, że naprawdę krzywda im się nie stanie, bo i tak nic nie zauważą. Powodem jest to, że mój Adler nie ma polskich znaków i dodatkowo "Z" zamienione z "Y". Trochę to męczące podczas zapisywania całej kartki formatu A4 drobnym tekstem do Ciebie.

Tak więc napisałem. Znajdę teraz kopertę w szufladzie. Chyba mam w gabinecie. Jak się zbiorę to za jakiś czas znowu coś napiszę. Biorąc moje uwielbienie epistolograficzne, to nawet jestem zadowolony. Tylko ten układ klawiszy "QWERTZ"... zobaczyłem dopiero w domu, ale za tę cenę nie ma co narzekać.

Cholera wie, kiedy to przeczytasz. Za miesiąc, rok? Nie wiem. Oczekiwanie stało się czymś niezauważalnym.

Tutaj, 25.07.2017
El Emperador.

piątek, 21 kwietnia 2017

Nowy New Age dla ubogich na duchu i umyśle jak ja i według mnie.


  1. Co ma być to będzie.
  2. A co ma wisieć nie utonie.
  3. Gdyby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała.
  4. Więc miej baczność jak sobie pościelisz, bo tak się wyśpisz.
  5. Miej wyrąbane, a będzie Ci dane.
  6. Lecz się nie nastawiaj na nic konkretnie, zanim kule nie wpadną do maszyny losującej.
  7. Z pustego i Salomon nie naleje, a już na pewno nie ty mały smrodzie.
  8. Krzykiem skrzypiec nie nastroisz, a lato byłoby dłuższe, gdyby nie zima.
  9. Wiedz, że niewiele wiesz.
  10. A Twój bliźni wie niewiele więcej.
  11. I jedenaste. Jak nie ma rozwiązania to nie ma problemu.

Et voilà, ç'est prêt. Good night and good luck et bon chance.




poniedziałek, 20 marca 2017

Z listów Głupca (2): do M.

  • Widzisz synku, ja nie jestem z tego czasu.
  • Przecież Cię widzę i rozmawiam z Tobą.
  • Tak, ale to moje jedyne wspomnienie z tego obecnego dla Ciebie czasu.
  • Przecież jesteś tu cały czas! Zawsze byłeś. I wczoraj i przedwczoraj.
  • Nie kochanie. W tym okresie, w którym ja funkcjonuje jesteśmy od siebie oddaleni. Jesteś lub właściwie byłeś jednak zbyt mały, żeby to zachować w pamięci. Widzisz, nie miałem żadnej pewności czy się spotkamy... Więc wykorzystałem prekognicję i wpompowałem to jedno zdarzenie z przyszłości do mojej pamięci wtórnej. Tak aby mieć pewność, że obojętnie co się wydarzy to ewentualnie dojdę do tego właśnie punktu na osi czasu, gdy siedzimy razem i spokojnie rozmawiamy.
  • Widzę, że to jedna z Twoich opowieści, których masz bez liku i nie wiem czy w nią wierzyć. Opowiadasz mi o wizualizacji, tak? Uczyłeś mnie o tym. Przyciągania danych wydarzeń poprzez ich uporczywe wyobrażanie...
  • Uczyłem Cię o tym? A widzisz, ja tego nie pamiętam.
  • Jesteś zabawny tato. Poza tym nie można wpływać w sposób w jaki mówisz na przyszłość. W każdym razie nikt tego nie udowodnił, a przecież zawsze kazałeś mi wątpić w to co nie jest poparte logicznymi dowodami.
  • W takim razie opowiem Ci jedynie jak tego dokonałem. Słyszałeś o dylatacji czasu? I o tym jak jego upływ zmienia się wraz ze zmianą grawitacji?
  • Będziemy rozmawiać znowu o teorii względności?
  • Nie ma na ziemi machiny czasu, ale są czarne dziury. Jesteś w stanie wyobrazić sobie upływ czasu w jednej z nich?
  • Nawet jeśli tak, to masa naszego słońca jest zbyt mała, żeby kiedykolwiek w naszym układzie słonecznym czarna dziura powstała. Mówiliśmy o tym. Musiałbyś najpierw przenieść się poza nasz system planetarny, wyprzedzić mój czas, porozmawiać tu ze mną i potem to jeszcze jakoś odkręcić i wrócić do siebie jakby nigdy nic. A już poza tym, to kompletnie nie ma nic wspólnego z prekognicją! Widziałem raz na filmie jak superman tak długo zataczał krąg wokół ziemi aż zaczęła kręcić się w odwrotnym kierunku pod wpływem jego pędu i tak cofnął czas i uratował swoją Louis Lane przed śmiercią, która zdążyła się wydarzyć. Zapomnieli tylko pokazać oceany występujące z brzegów.
  • Ale spójrz, jak przekraczałem horyzont zdarzeń to spojrzałem na swoją rękę i jej nie zobaczyłem, bo pole grawitacyjne dziury wciągnęło całe światło, które mogłoby dojść do moich oczu. I od tej pory nie mam ręki, o patrz!
  • Tato, wyjmij ją z rękawa. Chodźmy lepiej popływać.
  • Umiesz pływać?
  • Tato!

- A opowiadałem Ci jak wyłowiłem z rzeki kamień dla Ciebie? Pomyślałem sobie wtedy, że jestem głupcem wyławiając dla Ciebie właśnie zwykły kamień. I jak tak pomyślałem to wypadł mi z ręki, rozbił się na dwie części odkrywając rudę złota.

 - Tak tato. Trzymam go w szufladzie.