Kupiłem jednak maszynę do pisania. Kosztowała mnie dwadzieścia złotych na starociach oraz dodatkowe pięć złotych za jednego pluszowego misia koala oraz mamę kangurzycę z małym kangurkiem w torbie. Mały kangurek jest na sznureczku i można go z torby wyciągać, ale bez obawy, że zginie. Całość wybrała sobie H., a ja sam ją do tego zachęcałem. Potem wypraliśmy te wiekowe pluszaki i tak każdy był zadowolony. Ona, że darowała drugie życie starym zabawkom, a ja, że do końca wypruje kiedyś flaki z tej starej niemieckiej maszyny do pisania. To wiekowy Adler "Tippa" z lat pięćdziesiątych, więc dzięki Bogu, żaden (przynamniej aktywny) nazista nie maczał paluchów w jej produkcji. Chyba, że się zniechęcę i z czasem kupię nową, albo ukradnę moim dziadkom tę, którą pisałem przepisy kulinarne będąc dzieckiem. Są już tak zaawansowani w wieku, że naprawdę krzywda im się nie stanie, bo i tak nic nie zauważą. Powodem jest to, że mój Adler nie ma polskich znaków i dodatkowo "Z" zamienione z "Y". Trochę to męczące podczas zapisywania całej kartki formatu A4 drobnym tekstem do Ciebie.
Tak więc napisałem. Znajdę teraz kopertę w szufladzie. Chyba mam w gabinecie. Jak się zbiorę to za jakiś czas znowu coś napiszę. Biorąc moje uwielbienie epistolograficzne, to nawet jestem zadowolony. Tylko ten układ klawiszy "QWERTZ"... zobaczyłem dopiero w domu, ale za tę cenę nie ma co narzekać.
Cholera wie, kiedy to przeczytasz. Za miesiąc, rok? Nie wiem. Oczekiwanie stało się czymś niezauważalnym.
Tutaj, 25.07.2017
El Emperador.