Na stole rozłożona był tylko jedna księga. Trzymała na niej dłoń.
Pomiędzy regałami pojawiła się wysoka męska postać. Nie sposób było rozpoznać jej rysów czy stroju, jednak biła od niej bladoniebieska poświata ujawniająca kształt.
- Tak Michale? - spytała spokojnie nie podnosząc wzroku z otwartej księgi.
- Przybyłem oznajmić wieści. Jutrzenka przebywa na naszej gęstości. Prosi... nie to niewłaściwe słowo. On oznajmia swoją audiencję u Ciebie.
- Dobrze. Niechaj wejdzie, skoro przybył. I odnajdź Imamiah, niechaj zaparzy nam herbaty. Mam do niej jeszcze kilka sprawunków.
- Czy coś jeszcze? - spytała.
- Przybył z liczną świtą. Z mojej rachuby wynika, że tradycyjnie towarzyszy mu dziewięciu wiernych lordów, każdy z zastępem 73 poddanych - tu uczynił pauzę - i każdy z poddanych dzierży przynajmniej kilka par łyżew.
- Rozumiem, że cała ta sytuacja powoduje dość spore zamieszanie na gęstości. Poproś Jutrzenkę by łaskawie zostawił swój dwór przed moimi drzwiami - tu spojrzała w końcu na Michała - i pofatygował się osobiście lecz w pojedynkę.
Starannie zamknęła księgę. Obok stolika na drugim dębowym i wygodnym fotelu wyściełanym burgundowym atłasem, a w miejscu gdzie przed chwilę nie było jeszcze nic, siedział szczupły mężczyzna w smokingu, o ciemnych włosach zaczesanych do tyłu. Na stole oparł łokieć i otworzył dłoń, nad którą uniosła się świetlista kula, której blask nadał nieco ciepła przestrzeni.
- I cóż przynosisz Jutrzenko? Oczywiście prócz światła.
- Och, z pewnością się domyślasz. Przecież wiesz wszystko, a cała ta ilustracja Twojej osoby... - spojrzał na nią rozbawiony - ta ilustracja tego nieskończonego pomieszczenia imitująca Twoje rzekome powiązanie ze stanem duszy ludzkiej i jego wyobrażeniu o Tobie, ta maskarada, jest po prostu ujmująca. Zresztą chyba nie jesteś na bieżąco z biegiem wydarzeń. Matriarchat skończył się eon temu. Tam na dole. Pamiętasz jeszcze gdzie to jest?
- Zakład. Nasz zakład - wyszeptał w końcu Jutrzenka, niecierpliwie bawiąc się świetlistą kulą i przerzucając ją między palcami.
- Tak, zakład - odpowiedziała niewzruszona.
- Przybywam oddać łyżwy i żądam egzekucji zakładu wynikającej z mojej wygranej!
- I cóż uczyniłeś z tego daru otrzymanego ode mnie Jutrzenko? Komu i jak go zaniosłeś?
- Uczyniłem z niego pożytek jak i miałem uczynić. Zaniosłem go im wszystkim, także Głupcowi. A teraz, skoro Głupiec nie żyje, żądam egzekucji zakładu.
- A cóż się stało, że tak sądzisz?
- Testujesz moją cierpliwość?
- Oczekuję twojej interpretacji wydarzeń.
- Siedział tydzień w tej swojej chacie. Stan depresyjny można określić jako ten, kiedy talerze jak przestają mieścić się w zlewie, zaczynają wypełniać wannę. Chyba choć trochę znasz ludzi? Ale on tam wanny nie miał. Siedział i czekał. I w sumie się chyba spodziewał. Więc na koniec jak zabrałem mu dom, to zajęcie które wykonywał w celach zarobkowych i kobietę, a ludzie go pozostawili, z czego się właściwie cieszył, ponieważ uważał, że oddaje innym tylko swój smutek i ich krzywdzi... Wiesz, wtedy zabrałem mu syna. Bezskutecznie szukając pomocy wznosząc podniosłe modły do Twoich zastępów i jak wielu nie znajdując pomocy udał się do psychiatry. Wiesz, kto to psychiatra? Miał taki cały zestaw tabletek gotowych unicestwić jego materialne ciało. Przeczytał uważnie ulotki, chciał mieć pewność, że jego serce stanie i zażył wszystkie. Napisał pożegnalny list i położył się do łóżka. Po czym umarł. To znaczy nie żyje. Ujmując to innymi słowami - Jutrzenka uśmiechnął się delikatnie lecz z satysfakcją.
- Prosiłaś o herbatę Pani. Dla Ciebie i Twojego gościa.
- Tak Imamiah. Dziękuję.
- Zakład! Nasz zakład. Tak się składa, że dziewięciu moich lordów...
- ...każdy z zastępem 73 poddanych, z czego każdy dzierży po kilka par łyżew czekają pod drzwiami Pani. Och Jutrzenko, są urzeczeni naszą gęstością! - przerwała mu z entuzjazmem Imamiah. - proszę skosztuj herbaty - Imamiah skończyła nalewać płyn do jego szklanki - Czy zdajesz sobie sprawę, że nieznaczna część populacji ludzkiej jest odporna na działania farmakologiczne? - zakończyła z nieskrywaną radością - To takie niespotykane!
- Gdzie on jest? - spytał cedząc słowa przez zęby.
- Głupiec? Nie martw się, jest bezpieczny. Gdzieś pomiędzy. Czeka na powrót. - odpowiedziała Imamiah.
- Jam jest Lucyfer, gwiazda zaranna. Jam jest ten, który niesie oświecenie i wiedzę i poddaje charaktery próbom i wyzwaniom. Jam jest ich orędownikiem źle pojętym. I wrócę upomnieć się o swoje. Do Ciebie Pani.