Niemal niezauważalnie
Ale wciąż i stale
Powoli, wręcz bez oznak
Jednak z namiętnym uporem
Niczym morze
Wydzierające wyspom port Dunwich
Dom po domu
Nie szczędząc kościołów i grobów
Umieram od poczęcia
Kończę wraz z pierwszym oddechem
W tym ostatecznym czasie
Jak bardzo bym się nie starał
Pozostaję tu zawsze turystą
Nie rozumiem tutejszych zwyczajów
A mowa moja jest obca
Ktoś widział, że mieszkam
Że jestem stąd i na stałe
Niech jednak ten wie
Że nigdy mnie nie zastanie
Wyszedłem
Poszedłem wgłąb i do środka
Odkrywam swe łąki radości
Targane wiatrem namiętnym
Nadaję nazwy szczytom szaleństwa
Pokrytym śniegiem spokoju
Za zwrotnikiem pustynie smutku
Wdzierają się w morze rozważań
I moja droga tu wiedzie
Przez mnogość miejsc i emocji
Bez końca, wciąż głębiej
Aż skompletuję swą mapę
Wbijając ostatnią flagę
Znalazłem też list od Boga
Na jednej z mych wysp nieodkrytych
Zatknięte w szklaną butelkę
Jego miłosne wyznanie
Że tęskni już za mną okrutnie
Bym stawił się na wezwanie
Na kartce ujęte dwa słowa
Czułe jak szept kochanki
Powoli, wręcz bez oznak
Jednak z namiętnym uporem
Niczym morze
Wydzierające wyspom port Dunwich
Dom po domu
Nie szczędząc kościołów i grobów
Umieram od poczęcia
Kończę wraz z pierwszym oddechem
W tym ostatecznym czasie
Jak bardzo bym się nie starał
Pozostaję tu zawsze turystą
Nie rozumiem tutejszych zwyczajów
A mowa moja jest obca
Ktoś widział, że mieszkam
Że jestem stąd i na stałe
Niech jednak ten wie
Że nigdy mnie nie zastanie
Wyszedłem
Poszedłem wgłąb i do środka
Odkrywam swe łąki radości
Targane wiatrem namiętnym
Nadaję nazwy szczytom szaleństwa
Pokrytym śniegiem spokoju
Za zwrotnikiem pustynie smutku
Wdzierają się w morze rozważań
I moja droga tu wiedzie
Przez mnogość miejsc i emocji
Bez końca, wciąż głębiej
Aż skompletuję swą mapę
Wbijając ostatnią flagę
Znalazłem też list od Boga
Na jednej z mych wysp nieodkrytych
Zatknięte w szklaną butelkę
Jego miłosne wyznanie
Że tęskni już za mną okrutnie
Bym stawił się na wezwanie
Na kartce ujęte dwa słowa
Czułe jak szept kochanki
Bo, choć czarne jej włosy i szata
A oczy puste jak studnie
Które wyschły przez lata
To nic piękniejszego
W życiu swym nie widziałem
Ty jednak mnie nie zastaniesz
Wyszedłem
Poszedłem wgłąb i do środka
Przeczekać, aż skończy się ciało
Pukaj w mą skorupę, pukaj
Aż w końcu odpadnie ci palec
Gdy czas nadejdzie, ja wyjdę
Tylnymi drzwiami, na przełaj
Wezmę swe lądy i morza
I z ulgą odkryję, że oto
Nadszedł bez wątpienia
Kres dualizmu mojego istnienia