środa, 26 sierpnia 2020

Tłumaczenia.

Nie mogę zebrać się do napisania ostatniego rozdziału. Czasami myślę, że już nie czuję tej całej historii, ale innym razem wiem, że to nieprawda. Jak palili Hioba to uroniłem nad nim łzę, bo zdążyłem się z nim zaprzyjaźnić. Czytanie jego Księgi przyprawiało mnie o zawroty głowy, wymagało nie lada skupienia. Wszak to dysputa o naturze filozoficznej, a dysputa ta trwa po dziś dzień i rozwiązana w moim mniemaniu nie została. Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że są dwa warianty tej Księgi. Jana natomiast odprowadziłem w dobre ręce Teresy i pożegnałem z czułością. Tyle czasu spędziłem na analizowaniu historii jego życia, pod kątem mojej opowieści i nie tylko, że nie sposób było mi go nie polubić. Czasami przez chwilę wydaję mi się, że mam wszystko, a co dotyczy trzeciej postaci, mianowicie Głupca, już prawie poukładane w słowa. I spłynie na papier ot tak, w dwa wieczory. Może jest tak, że boję się tego momentu: ostaniej kropki ostatniego już rozdziału. Bo sklamruje on pewien niebanalny okres mojego życia. Zły i dobry. Na pewno zaszły. I będę musiał go wypuścić z rąk i ewentualnie pisać coś innego.

Tymczasem patrzę błądzącym po półkach wzrokiem, zastanawiając się, gdzie podziewają się moje „Księgi Jakubowe”. Były pięknie wydane. Ale już ich tu nie ma. Kiedy to stwierdzam, to przez chwilę jest mi smutno. Potem szybko jednak dochodzę do wniosku, że moje książki to Marynarze, co za każdym razem przybijają do nowego portu. I dobrze mi z tym, bo wiem, że nie zbierają kurzu na półce, a to przecież niedorzeczne zaprzeczenie samej funkcji literatury. Zamiast tego cieszą wciąż nowe oczy i wyobraźnie. Tymczasem czytam, że Janina wraz z Dyziem pewnej nocy, w zasypanej śniegiem Kotlinie Kłodzkiej, wzięli się za tłumaczenia Williama Blake’a. Przypatrując się ich nieumiejętnym próbom przekładu na język polski sensu i rytmiki oryginałów jego wierszy, dochodzę do tych samych wniosków co oni: poezji absolutnie nie da się tłumaczyć, nie niszcząc jej całej, często misternej, gracji. Siedziałem przez jakiś czas nad wierszem Eddiego. Może robiłem to od dwóch miesięcy, traktując jako swoistą łamigłówkę terapeutyczną, w wolnych chwilach w pracy. Mam do tego człowieka słabość. Czasami oglądam filmy, jak przeszło dwadzieścia lat temu wspinał się podczas koncertów na wszelkie rusztowania sceniczne, często na wysokość wielu pięter. I jakimś cudem, przecząc prawu grawitacji, nigdy się nie zabił.

Eddie
„Niech będzie chwała i cześć”


Czy starczy tutaj dla nas obojga miejsca? Na ten czas kiedy nie będziemy już razem? Bo mam wrażenie, że wiąże nas już tylko wątła nić zobowiązań. Czy to wszystko Królowo na co Cię stać? Dostaję od Ciebie zwitek słów, który staram się rozsupłać. Ale ja nie chcę już analizować. Ja chcę to czuć! A właściwie to jak się czuję? Czy wiesz? Bo jeśli jestem tym, na którego Bogu starczyło jeszcze trochę materiału, kiedy już Cię uszył, to przepraszam, ale nigdy nie będę dość... Po prostu wstaw tu przymiotnik jaki chcesz.

Czasami fantazjuję jak kochałbym Cię do samego końca i jeszcze poza czas. Ale w końcu przytomnieje i widzę, że dawno już poszłaś, o gdzieś tam. Czy nie szliśmy w tym samym kierunku zanim się zdrzemnąłem? A czy teraz mogę jeszcze z Tobą iść? Wiem, z trudem dotrzymuje Ci kroku, ale ciągnę za sobą masę zaszłych spraw. Czy doceniasz mój wysiłek? Wszak tępie sobie zęby na tych łańcuchach z lat.

Biegnąc z Tobą w wyścigu, którego nie sposób mi wygrać, w końcu zdaję sobie z tego sprawę: Jestem zaledwie niczym książę Filip i mogę być tylko tak dobry jak mi na to zezwolisz. Ale czy w takim razie jest w Tobie dość kobiety, na to aby mną rozporządzać? I czy zabandażujesz na drogę razem nasze poranione ręce? Abym Ci się nie zgubił?

Niech będzie chwała, i cześć, i uwielbienie,
Chwała i cześć Zakochanym!

No cóż, już starczy. 
Wygrałaś.
Bądź pozdrowiona.
Pa.

piątek, 14 sierpnia 2020

Proste rachuby.

 


Zobacz maleńka co mam,
Gotowy cały piękny plan. 
Dwa bilety w jedną stronę na księżyc,
Bez grzybicy stóp i bez miażdżyc. 
Bez jaskry i podłej cukrzycy, 
Wyjazd już rano z tej smutku stolicy. 
Z naszego domu to znaczy,
Co przypomina melinę zbieraczy.
No co powiesz? Wszak masz miejsce przy okienku!
Wszystko to Ci dam, po sześćdziesięciu latach ożenku.


A kto nas zawiezie na lotnisko? 
Tutaj widzę jedynie bagnisko!


Nasz wnuk, ten o... brunet, wysoki jakiś!
Zwał się, hmm... Nie pamietam imienia i nie wiem kto taki.
Kim był i skąd przyszedł?
Na pewno był nam coś winien.
Jeszcze nie wyszedł?


A powinien.

niedziela, 2 sierpnia 2020

Trzynasty krok w chmurach.

I to także krok. Kadr z filmu "Eneasz".

Na pierwszym mityngu byłem jako dwudziestokilkuletni chłopak. Teraz bliżej mi do czterdziestki i widzę, że zrealizowanie Dwunastu Kroków zajęło mi prawie połowę życia. Nie byłem w stanie zadośćuczynić wszystkim wyrządzonych krzywd, nawet jeśli od dawna nie miały one już nic wspólnego z alkoholem, którego od tych dobrych paru lat nie ma w moim życiu. Ale postarałem się jak mogłem wynagrodzić wszystko światu. Myślę, że w zadośćuczynieniu poszedłem w hurt. Co tydzień karmiłem i ubierałem dziesiątki ubogich i bezdomnych. Alkoholików i wariatów oraz tych, którym naprawdę życie wiało w twarz, bez widocznego powodu. Przeprosiłem ich wszystkich za tych, których przeprosić nie mogłem. Aż w końcu najadłem się tym wszystkim do syta i odszedłem od stołu. Ale to zupełnie inna historia. I nie piszę o tym wszystkim, bo obrosłem w piórka. Piszę o tym, bo coś się dopełniło. I wypaliło także.

Mój, choć zaledwie osobisty, trzynasty krok brzmi: „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i spodziewać się różnych rezultatów”.

Trzeba więc iść dalej i robić nowe rzeczy, albo stare w nowy sposób, lub starać się kolejne kroki chociaż korygować. Więc na koniec przeprosiłem siebie samego i postanowiłem wykonać ten nie pierwszy, a ostatni, trzynasty krok, w chmurach. Bo bardzo lubię pana Hłaskę, to mój kolega od lat.

Na małym lotnisku nieopodal Kazimierza Biskupiego moje romantyczne wyobrażenia na temat skoku spadochronowego legły natychmiast w gruzach. Kiedyś czytałem wywiad z Beksińskim, z którego zapamiętałem jedną wypowiedź: „Kiedy mam jechać windą pełną ludzi, zawsze idę schodami, choćby było nie wiem ile pięter”. Zapamiętałem, bo zawsze wybieram tak samo. Lotnisko pełne było ludzi. Niewielu z nich miało skoczyć ze spadochronem, ale Ci którzy skakali przyjechali z rodzinami, które wiwatowały na ich cześć. Były nawet transparenty mające dodawać otuchy. Były żony, które wykupiły skok swoim mężom i okazywanie czułości, no i oczywiście masa bachorów plączących się pod nogami. I tylko ja sam w tym tłumie, oczekujący na swojego instruktora wśród radosnych rozmów o niczym, niczym na wybawienia. Tak, mam z tym problem od zawsze.

„Na pewno nie chce pan filmu ze skoku?”
„Na pewno. Nigdy go pewnie nie obejrzę. Ale wszystko dobrze zapamiętam."

Na lotnisku był także znany, młody, przystojny aktor. Kojarzyłem go z seriali. Niski zawiadowca lotów, o potężnej muskulaturze rekompensującej wzrost, krzątał się obok niego, starając sobie zaskarbić jego sympatię. Przez chwilę myślałem, że nie wytrzymam tej nieludzkiej tortury przebywania wśród ludzi, ale uratował mnie Jarek. Mój instruktor. I dziękowałem za niego Bogu, bo był wyważonym facetem, od którego bił wewnętrzny spokój i od początku wiedziałem, że niechciałbym skakać za żadne skarby z nikim innym na całym świecie.

Władowaliśmy się szczelnie do awionetki, tak szczelnie, że z trudem się mieściliśmy. Ale teraz przestało mi już to przeszkadzać w jakikolwiek sposób, bo zaczęliśmy się w końcu, a więc po godzinie oczekiwania, unosić nad ziemię. Z każdym kilometrem wzwyż byłem coraz bardziej spokojny. Nikt mi już nie przeszkadzał. Wiedziałem, że w każdej chwili wszyscy możemy zginąć i od tej myśli napawał mnie głęboki spokój. Bo czasami nie ma się już co napinać, nawet jeśli się jest takim pseudo-mizantropem jak ja. Przypatrywałem się swoim myślom i zastanawiałem się chwilę kim jestem. Na czterech tysiącach metrów przyszła moja kolej. Więc po prostu skoczyłem. I dlatego, że brakuje mi obecnie jakichkolwiek słów by to opisać, jakichkolwiek porównań (jedyne znajduję w marzeniach sennych, a i te są przecież bardzo abstrakcyjne), przytoczę tu utwór Maxa Ehrmana „Desiderata”, z 1927 roku.

Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu - pamiętaj jaki pokój może być w ciszy. Tak dalece jak to możliwe nie wyrzekając się siebie, bądź w dobrych stosunkach z innymi ludźmi. Prawdę swą głoś spokojnie i jasno, słuchaj też tego co mówią inni, nawet głupcy i ignoranci, oni też mają swoją opowieść. Jeśli porównujesz się z innymi możesz stać się próżny lub zgorzkniały, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od ciebie.

Ciesz się zarówno swymi osiągnięciami jak i planami. Wykonuj z sercem swą pracę, jakakolwiek by była skromna. Jest ona trwałą wartością w zmiennych kolejach losu. Zachowaj ostrożność w swych przedsięwzięciach - świat bowiem pełen jest oszustwa. Lecz niech ci to nie przesłania prawdziwej cnoty, wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów i wszędzie życie pełne jest heroizmu.

Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć: nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna jak trawa. Przyjmuj pogodnie to co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. Rozwijaj siłę ducha by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.

Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa, masz prawo być tutaj i czy jest to dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien.

Tak więc bądź w pokoju z Bogiem, cokolwiek myślisz i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia, zachowaj pokój ze swą duszą. Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny. Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy.

I to koniec. Wiem, że nie jestem doskonały i wiem, że nigdy nie będę. Przepraszam was wszystkich, którzy przekroczyliście moją ścieżkę bardzo szczerze. Wiedzcie, że zawsze będę starał się być trochę lepszy. I to też jest coś. Prawda? I lubię już trochę siebie samego. Nawet jak jestem w tłumie ludzi i nie wiem jak się zachować i czuję się jak ostatnia fajtłapa. Bo nie umiem być taki fajny i radosny jak inni. Ale byłem radosny w chmurach i nadal się tak czuję.