I to także krok. Kadr z filmu "Eneasz".
Na pierwszym mityngu byłem jako dwudziestokilkuletni chłopak. Teraz bliżej mi do czterdziestki i widzę, że zrealizowanie Dwunastu Kroków zajęło mi prawie połowę życia. Nie byłem w stanie zadośćuczynić wszystkim wyrządzonych krzywd, nawet jeśli od dawna nie miały one już nic wspólnego z alkoholem, którego od tych dobrych paru lat nie ma w moim życiu. Ale postarałem się jak mogłem wynagrodzić wszystko światu. Myślę, że w zadośćuczynieniu poszedłem w hurt. Co tydzień karmiłem i ubierałem dziesiątki ubogich i bezdomnych. Alkoholików i wariatów oraz tych, którym naprawdę życie wiało w twarz, bez widocznego powodu. Przeprosiłem ich wszystkich za tych, których przeprosić nie mogłem. Aż w końcu najadłem się tym wszystkim do syta i odszedłem od stołu. Ale to zupełnie inna historia. I nie piszę o tym wszystkim, bo obrosłem w piórka. Piszę o tym, bo coś się dopełniło. I wypaliło także.
Mój, choć zaledwie osobisty, trzynasty krok brzmi: „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i spodziewać się różnych rezultatów”.
Trzeba więc iść dalej i robić nowe rzeczy, albo stare w nowy sposób, lub starać się kolejne kroki chociaż korygować. Więc na koniec przeprosiłem siebie samego i postanowiłem wykonać ten nie pierwszy, a ostatni, trzynasty krok, w chmurach. Bo bardzo lubię pana Hłaskę, to mój kolega od lat.
Na małym lotnisku nieopodal Kazimierza Biskupiego moje romantyczne wyobrażenia na temat skoku spadochronowego legły natychmiast w gruzach. Kiedyś czytałem wywiad z Beksińskim, z którego zapamiętałem jedną wypowiedź: „Kiedy mam jechać windą pełną ludzi, zawsze idę schodami, choćby było nie wiem ile pięter”. Zapamiętałem, bo zawsze wybieram tak samo. Lotnisko pełne było ludzi. Niewielu z nich miało skoczyć ze spadochronem, ale Ci którzy skakali przyjechali z rodzinami, które wiwatowały na ich cześć. Były nawet transparenty mające dodawać otuchy. Były żony, które wykupiły skok swoim mężom i okazywanie czułości, no i oczywiście masa bachorów plączących się pod nogami. I tylko ja sam w tym tłumie, oczekujący na swojego instruktora wśród radosnych rozmów o niczym, niczym na wybawienia. Tak, mam z tym problem od zawsze.
„Na pewno nie chce pan filmu ze skoku?”
„Na pewno. Nigdy go pewnie nie obejrzę. Ale wszystko dobrze zapamiętam."
Na lotnisku był także znany, młody, przystojny aktor. Kojarzyłem go z seriali. Niski zawiadowca lotów, o potężnej muskulaturze rekompensującej wzrost, krzątał się obok niego, starając sobie zaskarbić jego sympatię. Przez chwilę myślałem, że nie wytrzymam tej nieludzkiej tortury przebywania wśród ludzi, ale uratował mnie Jarek. Mój instruktor. I dziękowałem za niego Bogu, bo był wyważonym facetem, od którego bił wewnętrzny spokój i od początku wiedziałem, że niechciałbym skakać za żadne skarby z nikim innym na całym świecie.
Władowaliśmy się szczelnie do awionetki, tak szczelnie, że z trudem się mieściliśmy. Ale teraz przestało mi już to przeszkadzać w jakikolwiek sposób, bo zaczęliśmy się w końcu, a więc po godzinie oczekiwania, unosić nad ziemię. Z każdym kilometrem wzwyż byłem coraz bardziej spokojny. Nikt mi już nie przeszkadzał. Wiedziałem, że w każdej chwili wszyscy możemy zginąć i od tej myśli napawał mnie głęboki spokój. Bo czasami nie ma się już co napinać, nawet jeśli się jest takim pseudo-mizantropem jak ja. Przypatrywałem się swoim myślom i zastanawiałem się chwilę kim jestem. Na czterech tysiącach metrów przyszła moja kolej. Więc po prostu skoczyłem. I dlatego, że brakuje mi obecnie jakichkolwiek słów by to opisać, jakichkolwiek porównań (jedyne znajduję w marzeniach sennych, a i te są przecież bardzo abstrakcyjne), przytoczę tu utwór Maxa Ehrmana „Desiderata”, z 1927 roku.
Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu - pamiętaj jaki pokój może być w ciszy. Tak dalece jak to możliwe nie wyrzekając się siebie, bądź w dobrych stosunkach z innymi ludźmi. Prawdę swą głoś spokojnie i jasno, słuchaj też tego co mówią inni, nawet głupcy i ignoranci, oni też mają swoją opowieść. Jeśli porównujesz się z innymi możesz stać się próżny lub zgorzkniały, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od ciebie.
Ciesz się zarówno swymi osiągnięciami jak i planami. Wykonuj z sercem swą pracę, jakakolwiek by była skromna. Jest ona trwałą wartością w zmiennych kolejach losu. Zachowaj ostrożność w swych przedsięwzięciach - świat bowiem pełen jest oszustwa. Lecz niech ci to nie przesłania prawdziwej cnoty, wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów i wszędzie życie pełne jest heroizmu.
Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć: nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna jak trawa. Przyjmuj pogodnie to co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. Rozwijaj siłę ducha by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności.
Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa, masz prawo być tutaj i czy jest to dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien.
Tak więc bądź w pokoju z Bogiem, cokolwiek myślisz i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia, zachowaj pokój ze swą duszą. Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny. Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy.
I to koniec. Wiem, że nie jestem doskonały i wiem, że nigdy nie będę. Przepraszam was wszystkich, którzy przekroczyliście moją ścieżkę bardzo szczerze. Wiedzcie, że zawsze będę starał się być trochę lepszy. I to też jest coś. Prawda? I lubię już trochę siebie samego. Nawet jak jestem w tłumie ludzi i nie wiem jak się zachować i czuję się jak ostatnia fajtłapa. Bo nie umiem być taki fajny i radosny jak inni. Ale byłem radosny w chmurach i nadal się tak czuję.