Och mój drogi, nie jestem Tobą. Myślę (choć to za dużo powiedziane), że jestem orangutanem, albo szympansem. W mym czerepie sznurek, a nie żadna szara masa. Ten właśnie sznurek łączy moje uszy ze sobą, tak, żeby nie odpadły od czaski. Jaka w tym radość! Patrzę. Oto kamień! Biorę go w dłoń. Z początku jest zimny, ale potem ogrzewa się od mojego ciała i staje się przyjemniejszy w dotyku. Czy ja także jestem przyjemny w dotyku? Jakże mnie to cieszy! Hop! Rzucam go z radości w górę! O nie... Stracę go na zawsze, pewnie wpadnie na księżyc i jestem smutny, choć nie wiem czym są planety oraz ich satelity. Jednak nie! Nieznana siła zatrzymuje go w pół lotu i wytraca jego impet. O! Teraz leci w dół, wprost do mnie. Kamieniu, witaj ponownie! Och, to boli. Kamień ląduje na mojej skroni, ale czuję ciepło. Płyn rozlewa się po mojej twarzy. W końcu dociera do ust. Cóż to za słodycz? Czy to ja tak smakuję? To za dużo na moją głowę, a w niej sznurek, bo oto czas uleciał nieuchronnie od tego urodzaju zdarzeń i słońce chyli się ku zachodowi. Promienie światła załamują się pod kątem na atmosferze, o której nie mam pojęcie, i wydobywają zachwycającą paletę barw. Och te róże, pomarańcze i czerwienie… A potem głęboki, ciemny błękit. I moja skóra nabiera tych barw i czuję się jednym z tym niebywałym zjawiskiem. Oto prawdziwy zachwyt godny tępego obserwatora wszechrzeczy. Po chwili tonę w mroku. Czy jestem całkiem sam?
Czy jestem… hej?
Już po wszystkim, możesz wyjść i się pokazać.