Oto Yeshua patrzy na tłum ludzi zebranych nad Jeziorem Galilejskim. Bierze ostani głęboki wdech, uspokaja skołatane serce. Dostrzega wśród zgromadzenia Izraelitów, także faryzeuszy i Rzymian. Ma świadomość niewidocznej obecności zelotów, ze sztyletami ukrytymi pod szatami, ale gotowymi do użycia. Widzi także przybyłych obcokrajowców, bowiem ci stoją we własnych grupach. Ma głębokie poczucie obecności tylu sprzecznych interesów i historii. Wielu przybyło za tanią sensacją, z niepohamowanej ciekawości lub zwykłej nudy. Inni z nienawiści i oburzenia wobec jego filozofii. Są tu tacy, którzy pragnęliby wykorzystać go do swoich celów politycznych. Takich, bądź całkiem innych. Na końcu są ci, którzy pojawili się z potrzeby uzyskania nadziei i podniesienia na duchu lub zdrowiu. Wydawałoby się, że Yeshua przybył tu jedynie dla nich, ale zależy mu na wszystkich obecnych. Choć wie, że każde słowo będzie z dokładną kalkulacją wykorzystane przeciwko niemu, na niezbadane ilości sposobów, także wtedy kiedy jego już dawno nie będzie. W obliczu tłumu czuje się dojmująco samotny, jednak nikt, nawet uczniowie, nie pytają go nigdy o to, jak się czuje. Patrzy w niebo, następnie zamyka oczy i prosi w duchu o wsparcie sił potężnych i tajemniczych. Powietrze uchodzi z jego płuc i trafia w struny głosowe, zanim jeszcze ponownie uniesie powieki i ujrzy mnie gdzieś na krańcach tego zgromadzenia. W obszarpanych i brudnych łachmanach, od którego odsuwają się inni.
A teraz, bez względu na to kto kim jest, lub wierzy w co lub nie wierzy, a ma uszy, niechaj słucha, co rzecze Yeshua do tłumu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz