sobota, 28 sierpnia 2021

Garnitur.

Przeczytałem kiedyś, że to nie szata zdobi człowiek, ale że tylko człowiek ubrany dobrze, czuje się naprawdę godnie. Z czym zgadzam się i nie zgadzam. Zależnie od sytuacji.

Wyprasowałem wczoraj swoją nową i białą koszulę. Kupiłem ją w ostatnim czasie w lokalnym sklepie mody męskiej. Sklep ten był otwarty jedynie na telefon i kiedy w końcu podjechał właściciel, aby zdjąć ze mnie miarę i coś odpowiedniego dobrać, ukazał mi się w dresie. Przeprosił mnie za swój ubiór, tłumacząc się pracami w ogrodzie i nawet dał mi za taką nieelegancką obsługę zniżkę, bo było mu trochę wstyd tak paradować wśród tego przepychu ubrań i tkanin. Nasza rozmowa zeszła ostatecznie na to, że pozwolił mi przymierzyć koszulę, ponieważ widział, że jestem zdecydowany na zakup oraz przede wszystkim czysty. Zdradził mi, że mężczyznom zdarza się przychodzić do jego sklepu nie do końca świeżymi.

"Pan, jak mówi, odświeżył się przed przymiarką. A tu był jakiś czas temu facet, przymierza koszule i garnitury, w końcu wychodzi z niczym. Potem okazuje się, że białe mankiety są całkiem żółte od potu. I co ja z tym zrobię? Wyrzucić muszę, a przecież koszule to nie bułki!"

Nie bułki, pomyślałem, ale przecież "gdzie kruszynę chleba, podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów nieba". Wypastowałem także wczoraj buty, spinkami spiąłem mankiety. Założyłem spodnie i marynarkę od garnituru. Postanowiłem bowiem jechać do centrum handlowego po garnek. O garnku tym myślałem od dłuższego czasu. Stało się tak, że przez ostatnie lata namiętnie paliłem grube świece. A paliłem z różnych powodów. Wśród niektórych ludzi ugruntowało się przekonanie, że moje świece intencyjne działają cuda. Kiedyś zadzwonił do mnie ktoś przegnieciony życiem i prosił: "Pal dla mnie twą cudowną świecę, ratuj!". Świecy jednak nie zapaliłem tego wieczora, bo zapomniałem. Rano następnego dnia otrzymałem jednak telefon zwrotny: "Bardzo ci dziękuję, wszystkie moje problemy cudownie się rozwiązały!". Ze wstydu nie wyprowadzałem tej osoby z błędu, bo oto odkryła się przede mną siła placebo duszy, której nie chciałem tej osobie ujawniać, wychodząc z przekonania, że wtedy mógłbym wszelkie cuda ponownie obrócić w porażkę. Nie palę jednak świec dla swoich intencji. Ja mam już wszystko. Choć i na to moje twierdzenie znalazłem mędrca, który odpowiedział mi, że wszak i on także ma wszystko, ale wszystko w d*pie. A taka anegdota jest warta zapamiętania, więc ją przytaczam. Czasami moja świeca rozświetla tylko mrok nocy. Zapalam ją zanim położę się spać i gaszę dopiero kiedy się budzę. Widać ją z ulicy, przez okno, i wyobrażam sobie, że może w jakimś przechodniu rozpalić wyobraźnię, może wzbudzić za czymś tęsknotę. Bóg raczy to wiedzieć. Nikt z nas nie wie do końca jaki ma wpływ na otaczający go świat, a jeśli myśli, że wie, to z pewnością tkwi w błędzie pychy. Przez lata uzbierało mi się sporo wosku z tych wszelakich świecy i w różnym kolorze. Nie wyrzucałem go, tylko odkładałem na bok. A teraz, kiedy naprawdę widziałem, że nie mieści się w dużej misce dla niego przeznaczonej, postanowiłem jechać po najtańszy garnek, który miałby mi służyć jedynie do przetapiania wosku i wyrobu świec z pozostałości starych. Zastanawiałem się także nad naturą nowych świecy i tych wyrobionych przeze mnie, z odzysku. Czy przetopione świece, będą jak stare kościoły, z których murów biją zaklęte w nich przez wieki litanie, prośby i dziękczynienia? Grzechy wiernych ujawniane szeptem w konfesjonale, do rozpalonego ucha księdza, żyjącego tymi opowieściami, jak swoimi własnymi historiami, które mogłyby mu się wydarzyć w innym życiu? I czy moje przetopione świece będą ponownie ujawniały wszelkie historie ludzi w nich zawarte? A czy te nowe knoty w parafinie, które kupuję w sklepie, są jak kościoły, które dopiero co postawili na miejskich osiedlach, gdzie pasują jak pięść do oka, wśród cieni bloków i nowoczesności, która zjada okultyzm na śniadanie? Pachnie w nich gipsem, a słów kapłana nie można zrozumieć, bo w tych czasach nikt nie dba już o dawną sztukę akustyki pomieszczeń. Treść kazania, choć wzmocniona mikrofonem i głośnikiem, odbija się od ścian i słowa układają w chaotycznym szyku zdania, którego nikt nie jest wstanie zrozumieć, ponieważ wyrazy zmieniły swą kolejność. Podobno było tak kiedyś, że pobożny Żyd zapomniał swojego modlitewnika, a był w drodze i na pustkowiu. Wieczorem przepraszał Boga za swoją głupotę i kiepską pamięć, która nie pozwoliła zapamiętać mu żadnej modlitwy. Wypowiedział więc po prostu cały alfabet i poprosił Boga, by ten sam ułożył litery w słowa głoszące jego chwałę. I choć do tej pory Żydzi twierdzą, że była to najlepsza modlitwa ze wszystkich, to mi tu chodzi o zgoła odwrotny efekt. Zresztą konia z rzędem, dla tego kto przyswoi sobie te moje myśli kostropate. Nie obstaję przy tym, że dusza istnieje i w przeciwieństwie do tych, którzy pójdą się posiekać za swoje poglądy, albo jeszcze lepiej, pójdą posiekać za te poglądy innych, mnie w tym tłumie nie znajdziecie. Jest jednak tak, że mój przyjaciel, znamienity psycholog, który wszystkie moje fantazje sprowadza do niegroźnych konstruktów mojej własnej religii, przyznał w końcu, że dusza jednak musi być, choć pewnie jest zaledwie wyrazem umysłu i inteligencji.

Ubrałem się więc wczoraj odświętnie, na zwykłe wyjście do supermarketu, i nawet nie dlatego, że gdybym był Żydem, to piątkowe zachodzące słońce znaczyłoby dla mnie rozpoczęcie Szabasu. Choć ponoć mój pradziad miał na imię Jakob, więc może coś jeszcze z tego pochodzenia płynie w moich żyłach. Choć zbyt mało, by ktokolwiek pofatygował się kiedykolwiek i zaprosił mnie do Izraela. Tak, bym odnalazł swoje korzenie i jedyną słuszną wiarę. A także uznał Yeshuę za fałszywego, podstępnego proroka, który zdziałał jedynie wyprawy krzyżowe i holocaust. Ubrałem się w garnitur, ponieważ nie pozwoliłem i nie pozwolę sobie na kapitulację przed życiem. Sto lat samotności nie jest w stanie zmusić mnie do poddaństwa i rezygnacji. Wyszedłem celebrować życie bez powodu. Elegancki i umyty. Kupić emaliowany garnek. Bo mi się nadal chce. I choć zamierzałem, swoim starym zwyczajem, obserwować ludzi, wtapiając się w tłum, to było to niemożliwe. Wśród tej smutnej, wymęczonej i ubranej w szarości masie, budziłem zainteresowanie, każące skupiać na mnie wszelkie spojrzenie. Dzieci i dorosłych, mężczyzn i kobiet. I pomyślałem, że to dobrze. Na miłość boską! Ubierzcie się w garnitury, suknie, kreacje i do diabła, tańczcie! Wszak jutro nic już z nas nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz