Od taty usłyszałem kilka życiowych mądrości. Kiedy z nim coś robiłem i pracowaliśmy fizycznie, to proponowałem mu że go zmienię. Przy łopacie podczas kopania, czy przy czymkolwiek innym. Odpowiadał wtedy szczerze:
"Ja się nigdy nie zmienię."
Cokolwiek mógłbym powiedzieć o moim staruszku, to był zawsze, bez względu na okoliczności, prawdomówny. Mi wiele brakuje w tym aspekcie. Naginam prawdę, jak Neo łyżeczkę. Zwykle, żeby kogoś nie zranić lub dla świętego spokoju. Tato jednak nie bał się nikogo ranić i nawet nie miał chyba pełnej świadomości, jak inni go odbierają. Nie utrzymywał nigdy z tymi, którzy kiedykolwiek go okłamali. W jakiejkolwiek sprawie. Kiedy się już orientował, że ktoś go oszukał, nie wchodził w żadne dyskusje.
"Nie rozmawiam z kłamcami."
I widziałem jako dziecko jak inni dorośli, słysząc to, robili się na twarzach purpurowi. Wiedząc, że nic z nim nie wskurają, odchodzili przegrani. Mój ojciec nigdy nikogo nie oszukał. Myślę, że pomagały mu w tym spore braki w tak zwanej inteligencji emocjonalnej. W tym aspekcie był tak prosty, że niemal święty.
Kiedy byłem mały, mój tato mówił:
"Niech nie wie lewa ręka, co robi prawa."
Nie rozumiałem wtedy biblijnego przesłania. Dowiedziałem się jednak od mamy po czasie, że mój ojciec często pomagał innym. Nie wypowiedział jednak nigdy na ten temat słowa. Nikomu. Tutaj też mi się nie udało. Robię dużo dla innych, ale robię także z tego przedstawienie. Kiedyś mówiłem sobie, że to po to, żeby inspirować ludzi, ale tak naprawdę jest cienka linia między moim egoizmem, a altruizmem. Przekraczałem ją zawsze płynnie. Myślę, że pomogłem przede wszystkim sobie.
A co do pomocy. Kiedy pytałem się go w różnych okolicznościach, czy mu w czymś pomóc, odpowiadał:
"Mnie się nie da pomóc."
Był znowu szczery. Swoją śmierć dobrze zaplanował. Przeczuwał kiedy ona nastąpi i absolutnie nie zrobił nic, żeby jej uniknąć. Odszedł na moich oczach. Kazałem go potem ratownikom medycznym położyć na łóżko. Przenieśli go w starym kocu w tygrysy, który był w mojej rodzinie odkąd pamiętam. Kiedy wszyscy już wyszli, a ja miałem godzinę czasu oczekiwania na karawanę, położyłem się obok niego. I gładziłem delikatnie jego martwą, ale jeszcze ciepłą, twarz. Normalnie by mi nigdy nie pozwolił. Był równie niebezpieczny jak tygrysy ze starego koca. I gdyby żył, to ogryzłby mi rękę.
Mój ojciec był człowiekiem wielu talentów. Potrafił naprawić dosłownie wszystko lub zbudować to, co podyktowała mu wyobraźnia. Był inżynierem i wynalazcą. Kiedyś mnie jednak ostrzegł.
"Niech inni nie wiedzą ile potrafisz. Zawsze będą starali się wykorzystać ciebie i twoje zdolności."
Kiedy był już stary, odmawiał wszystkim. A ponieważ wiele potrafił, to wielu ludzi prosiło go o wiele rzeczy. Robił to jednak w piękny sposób. Nigdy się nie tłumaczył. Nawet znajomym. Ja tego także się nie nauczyłem. Ludzie wydrenowali mnie z energii do tego stopnia, że w tym roku stworzyłem swojego rodzaju regulamin postępowania wobec próśb, który powiesiłem w kuchni. Nazwałem go "Zasadami higieny psychicznej". W punkcie dziewiątym można przeczytać:
"Pamiętaj. Nie uratujesz całego świata i nie ma na to najmniejszej szansy. Wydziel żelazną część swojego czasu na pomoc innym. Dobrze jest mieć życie prywatne. Uratujesz wtedy przynajmniej siebie i swoich bliskich. I będziesz szczęśliwy."
Ojciec miał dla mnie jeszcze jedną mądrość. Lata temu próbowałem ze sobą definitywnie skończyć i pożegnać się z tym światem. Kiedy po nieudanej próbie samobójczej doszedłem w końcu do siebie i miałem dość siły by odbyć jakąkolwiek rozmowę, powiedział:
"Kiedy mam jakieś zmartwienie, wtedy wyobrażam sobie, że ten ogromy problem przybiera postać odrobiny pyłu. Kładę wtedy taki pył na swojej dłoni i mocno na niego dmucham, aż ulatuje w powietrze. I nigdy już nie wraca."
"Masz w domu zebranych wiele rzeczy dla ubogich. Rozdaj je wszystkie, a potem zajmij się muzyką, bo to twoje powołanie."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz